O potężnym wybuchu i pożarze pierwsi poinformowali piloci białoruskich linii lotniczych Beławia, lecący rejsem z Larnaki na Cyprze do Mińska. Katastrofę widać było w nocy z wtorku na środę z wysokości kilkunastu kilometrów.
Jeszcze nocą uciekli mieszkańcy sześciu wiosek leżących w pobliżu Kaliniwki (10 kilometrów na północ od Winnicy), na które zaczęły spadać pociski. Do świtu, już w sposób zorganizowany, ewakuowano ponad 30 tys. osób. Mimo wielkości katastrofy jedynie jedna osoba została ranna – w jej dom uderzył pocisk.
Według ukraińskich wojskowych w Kaliniwce eksplodowała amunicja do czołgów i miny. Jednak przebywający na miejscu dziennikarze mówią, że widać wyraźnie eksplozje rakiet od katiusz. – Straty dla ukraińskiego wojska są bardzo duże, bo ich przemysł nie jest w stanie produkować ani uzbrojenia, ani pewnych rodzajów amunicji. Szczególnie dotyczy to rakiet do katiusz – powiedział „Rzeczpospolitej" rosyjski analityk wojskowy Aleksandr Chramczichin.
Seria katastrof
Wcześniej w tym roku, 23 marca, wyleciały w powietrze wojskowe magazyny w Bałaklei (na wschodzie Ukrainy, w pobliżu Charkowa). Od chwili rozpoczęcia wojny rosyjsko-ukraińskiej składy w Kaliniwce są piątym miejscem takiej katastrofy. Tuż przed nią, 23 września, spłonęły składy amunicji w pobliżu Mariupola, na bezpośrednim zapleczu frontu, a w nich zapasy dla walczących jednostek.
– Nie wiadomo, ile amunicji miała ukraińska armia na początku konfliktu, ile zużyła, a ile wyprodukowała (jeśli mogła). Dochodzą jeszcze do tego zasoby Europy Wschodniej, bardzo prawdopodobne, że stamtąd dostarczają amunicję do Kijowa, ale takie transporty bardzo trudno wykryć – podlicza Chramczichin.