Według ogłoszenia opublikowanego przez rosyjski kontrwywiad ogrodzenia będzie miało 49,5 kilometra. To sześć razy więcej niż lądowa granica Krymu z Ukrainą.
– Cały ten projekt wygląda na komercyjno-korupcyjny. Z punktu widzenia bezpieczeństwa raczej nie ma sensu – powiedział „Rzeczpospolitej” jeden z krymskich dziennikarzy z radia Krym Realia.
Jednak poza bezpośrednią granicą na lądzie kontrwywiad zamierza postawić metalowy płot wzdłuż wybrzeża Siwaszu (zwanego też Morzem Zgniłym) – ciągu bardzo płytkich zatok Morza Azowskiego oddzielających północno-wschodnią część półwyspu od Ukrainy. W wielu miejscach można je przejść pieszo, choć po kolana w błocie. Obecnie tędy chadzają przemytnicy w obie strony, a także dywersanci i szpiedzy – również w obie strony. Jednak długość tego wybrzeża jest trzy razy większa od zamówionego płotu.
– Budowa płotu będzie służyła podziałowi pieniędzy między zainteresowanych oficerów FSB. W Rosji co prawda na wszystkim zaczęli oszczędzać, ale na Krym fundusze cały czas są – mówi dziennikarz.
W zeszłym tygodniu moskiewscy dziennikarze odkryli, że z jawnych części projektu rosyjskiego budżetu na przyszły rok zniknęły wydatki na „humanitarną pomoc oddzielnym terenom”. Tak zakonspirowano tam finansowanie Donbasu. Zamiast do Doniecka i Ługańska fundusze skierowano na Krym. Jednak rosyjscy ekonomiści namawiają jeszcze dodatkowo do podniesienia opodatkowania benzyny, by udało się zebrać pieniądze potrzebne półwyspowi.