- Kiedy ja stosowałem kontrolę następczą, tzn. podpisywałem ustawy i kierowałem (je) do Trybunału Konstytucyjnego, zgłaszając, do których punktów ustawy mam zastrzeżenia, to wtedy opozycja i też PiS krytykowały, że to jest uciekanie od odpowiedzialności. Dzisiaj sami to stosują, ale tak w polityce bywa - zauważył Komorowski w rozmowie w radiu TOK FM.

- Problem polega na czym innym - TK w moim przekonaniu jest dzisiaj w bardzo poważnym stopniu uzależniony politycznie od władzy wykonawczej i jest zawsze duże domniemanie, że będzie realizował po prostu zapotrzebowanie polityczne - ocenił były prezydent. - Gdzieś tam może oczywiście pozwolić tej ekipie złapać czas. Pytanie jest - po co potrzebny jest ten czas - czy dlatego, aby sprawa przyschła, czy dlatego, że coś trzeba jednak zrobić, wynegocjować, wydyskutować i wprowadzić zmiany? - zastanawiał się Komorowski.

Gość radia wyraził nadzieję, że polski rząd "podtrzyma swoje deklaracje z momentu kryzysu dyplomatycznego o woli dyskutowania, także o sprawach polityki historycznej".

- Jest jednak pewna tajemnicza sytuacja. Nie rozumiem, czemu jej rząd PiS-owski nie rozwija. Mianowicie politycy PiS-u od czasu do czasu przebąkują o tym, że pani ambasador Izraela znała tekst (nowelizacji ustawy) i go akceptowała. Tego wątku nie rozwijają, chyba się boją, że Polacy pomyślą, że wbrew deklaracjom o "wstawaniu z kolan" pisali to razem z ambasadorem izraelskim - mówił Komorowski.

- Jeżeli było tak, że Izrael wiedział (...) zachowanie Izraela byłoby też, powiedziałbym, mocno nie w porządku - komentował poprzednik Andrzeja Dudy. Jego zdaniem teraz dwie strony, będące "mocno nie w porządku" mogą zrobić coś dobrego. - Mam na myśli jakąś poprawkę do tej nowelizacji ustawy o IPN, która przestanie jątrzyć nie tylko w relacjach polsko-izraelskich, ale także w relacjach polsko-żydowskich - wyjaśnił.