W tej sprawie nie ma żadnych dwuznaczności. Przeprowadzona przez Prawo i Sprawiedliwość w absolutnie bezwzględny sposób nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym paraliżuje jego działanie i degraduje jego pozycję w systemie sądowniczym państwa. Na dodatek dewastuje samo państwo, przynajmniej tak, jak je do tej pory rozumieliśmy. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic dziwnego.
Dziwić by się można, gdyby liderzy PiS dotąd schlebiali porządkowi konstytucyjnemu III RP. A przecież nigdy tak nie było. Cała polityczna kariera partii Jarosława Kaczyńskiego opierała się na kwestionowaniu dorobku „okrągłego stołu" i powstałej na jego gruncie demokracji parlamentarnej. Lider PiS zawsze miał inną wizję państwa. Jej namiastką była „IV Rzeczpospolita", której zręby próbowano zbudować w latach 2005–2007. Wtedy z trudem ze względu na ograniczenia koalicyjne.
Niespełna dziesięć lat później, jesienią 2015 r., w wyniku wyborów lider PiS otrzymał już pełen mandat do realizowania swojej wizji politycznej i w istocie dziwne by było, gdyby z niej nie skorzystał. Kiedy, jeśli nie teraz? – można by spytać. Taką szansę jak pełna kontrola nad wszystkimi kluczowymi organami państwa dostaje się od historii tylko raz.
Zatem nie ma zdziwienia. Prawo i Sprawiedliwość będzie w ciągu najbliższych lat starało się przebudować system ustrojowy państwa. A początkiem jest przejęcie kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym. Logika tego procesu wydaje się absolutnie prosta. Najpierw marginalizacja i obezwładnienie, potem skuteczna wasalizacja. W tej sprawie też nie ma żadnych wątpliwości.
Wątpliwości są gdzie indziej. Po pierwsze, czy polityczna awantura, którą wywołano, jest zamierzona czy przypadkowa? Jeśli zamierzona, to jej cel może być tylko jeden. Jest nim demonstracja „woli mocy" i czytelne pokazanie opozycji, że w kwestii zmian rządzący nie będą się kierowali żadnymi skrupułami czy słabościami.