Zamiast oderwanych od życia krawaciarzy z zagwarantowanym do śmierci uposażeniem spotyka się tu młodych bez pracy, dawnych górników, którzy nie zdołali się przekwalifikować, Marokańczyków, którzy nie odnaleźli się w Belgii. Wszystko w otoczeniu obdrapanych domów, brudnych ulic, opuszczonych dzielnic.

Zwykle to Bruksela dyktuje Charleroi, co robić, ale w ostatnich dniach było odwrotnie. Zdominowany przez socjalistów parlament Walonii, w której leży opuszczone miasto, blokował porozumienie CETA – o liberalizacji handlu z Kanadą. Nie chciał, aby poprzez system rozstrzygania sporów ICS wielkie koncerny miały decydujący wpływ na warunki prowadzenia biznesu w Europie. Sprawa teoretycznie dotyczy tylko Kanady, ale także amerykańskie koncerny, które założyły u sąsiada swoje oddziały, mogłyby zaprowadzić własne porządki w Europie.

To ryzyko zostało teraz odsunięte. Pod naciskiem Walonii system ICS będzie zmodyfikowany, a nową wersję porozumienia muszą ratyfikować parlamenty wszystkich krajów Unii.

W Charleroi mieszkają typowi wyborcy Donalda Trumpa, zwolennicy Brexitu i Marine Le Pen. Ludzie nieufni wobec międzynarodowych koncernów i ponadnarodowych instytucji. Zwykle z nimi też przegrywają. Dlatego stawiają na populistów, którzy mogą wywrócić dotychczasowy układ. W Belgii dzięki skomplikowanemu systemowi podejmowania decyzji przez sześć parlamentów głos Charleroi został usłyszany bez wysadzania całej CETA. Taki system, dający szansę wypowiedzi także tym najbardziej niezadowolonym, powinien stać się wzorem dla innych państw.