To niektórym może nie pasować do wyników niedzielnych wyborów do austriackiego parlamentu. Bo sukces wyborczy odnosi się tam, głosząc hasła ochrony granic, niechęci do islamu i wstrzymania imigracji. Do tego obietnice wielkiej zmiany, zaprowadzenia porządku u siebie i w Europie. Prawo, sprawiedliwość, suwerenność.

Takie poglądy reprezentują oba zwycięskie ugrupowania – ograniczę się do ich oficjalnych nazw – partia ludowa (ÖVP) i partia wolnościowa (FPÖ). Zbliżają one Austrię, kraj starej Europy, do Wschodu i Europy nowej, wznoszonej na gruzach postkomunizmu. I dla wielu Austriaków nie brzmi to chyba jak obelga. Bo lider FPÖ zgłaszał chęć wstąpienia do Grupy Wyszehradzkiej. Jego partia tkwiła w opozycji i mogła sobie w snuciu planów międzynarodowych pozwolić na więcej niż rządząca od lat ÖVP, której młodziutki przywódca Sebastian Kurz odpowiadał na dodatek za dyplomację.

Jeżeli Wiedeń naprawdę dołączyłby do Bratysławy, Budapesztu, Pragi i Warszawy, znaczenie Wyszehradu w Unii Europejskiej bardzo by wzrosło. Nieproporcjonalnie do wielkości Austrii. Niby to tylko jeden dodatkowy kraj z niecałymi 9 milionami mieszkańców. Ale z innego, lepszego w oczach unijnych elit, świata.

Austria już wcześniej flirtowała z podejrzliwie obserwowanymi przez starą Europę inicjatywami na Wschodzie. Jest członkiem Międzymorza, choć ostrożnym: na lipcowy szczyt przywódców w Warszawie, podczas którego doszło do spotkania z Donaldem Trumpem, nie wysłała prezydenta.

Teraz też zapewne będzie ostrożna w sprawie Wyszehradu. Jeżeli jednak wstąpi do V4, to wzrośnie znaczenie grupy w unijnej grze – nie tylko o przyszłość imigracji.