Zwykło się uważać, że PiS to partia, której sympatycy mają dość radykalne poglądy: owszem, wierni wyborcy są bardzo ważną bazą, ale by wygrać wybory w skali całego kraju, trzeba skutecznie zawalczyć o poparcie osób bardziej umiarkowanych. Ten zabieg udał się PiS podczas ostatniej kampanii wyborczej. Również wielu przedsiębiorców uwierzyło, że zjednoczona prawica po zwycięstwie będzie działać na rzecz polskiego biznesu i walczyć o uczciwą konkurencję w ten sposób, by wielkie zagraniczne koncerny płaciły podatki na tych samych zasadach co mniejsze, rodzime firmy.

W efekcie w zeszłorocznych wyborach niemal 30 procent właścicieli lub współwłaścicieli firm zagłosowało na PiS. W tej grupie partia Jarosława Kaczyńskiego wyprzedziła Platformę (29 proc.) oraz mieniącą się ugrupowaniem przedsiębiorców Nowoczesną (14 proc). Przedsiębiorcy stanowili niemal 8 proc. wszystkich wyborców, którzy oddali swój głos na Prawo i Sprawiedliwość. (Dane według exit poll IPSOS, które były bardzo zbliżone do wyniku wyborów).

Jednak rzeczywistość po wyborach była dla biznesu sporym rozczarowaniem. Dwa podatki – bankowy i od sklepów wielkopowierzchniowych – przyniosły znacznie mniejsze wpływy, niż zakładano, więc PiS postanowił głębiej sięgnąć do kieszeni Polaków. Ogłoszono plan wprowadzenia jednolitego podatku (odziedziczony po PO), który dla najgorzej zarabiających ma oznaczać poprawę losu.

Tyle tylko, że stanie się to kosztem lepiej zarabiających (zamiast dwóch ma być aż pięć stawek podatkowych), ale przede wszystkim właścicieli firm: większość przedsiębiorców mających dochody większe niż średnia krajowa zapłaci znacznie większą składkę niż dzisiaj łącznie na ZUS oraz PIT. PiS uderza tym samym w gospodarkę – we wszystkich rozwiniętych państwach małe i średnie przedsiębiorstwa wytwarzają lwią część PKB.

Może się to jednak okazać samobójcze, skoro uderzy w tę część biznesu, która zaufała PiS. Jesienią 2019 roku ludzie zarabiający dotąd lepiej pójdą do urn, mając świeżo w pamięci rozliczenie podatkowe za cały rok 2018, które może okazać się dla nich szokiem. Gdyby tajni agenci partii opozycyjnych szykowali jakąś pułapkę na PiS, nie mogliby zrobić tego lepiej niż wymyślili ekonomiści rządu Beaty Szydło.