Może w momencie, gdy państwo czytają te słowa, sprawa wygląda wyjątkowo dramatycznie. We wtorek jeszcze spór nie przerodził się w bratobójcze walki, a przywódcy nie siedzieli w więzieniu oskarżeni o zdradę stanu.

Secesjonistom katalońskim udało się wywołać atmosferę wojny domowej i podzielić społeczeństwo na dwie części: tych co „z nami" i tych co „przeciw nam", bez miejsca dla symetrystów. Nie udało im się jednak przekonać do swoich planów zagranicy. I to jest jedyna dobra wiadomość. Wszyscy ważni uznali, że przyszłość tego regionu to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. I nie ma mowy, by ogłoszona wbrew Madrytowi niepodległość zakończyła się uznaniem, a tym bardziej członkostwem w UE.

Wydaje się, że za sprawą Katalonii w świecie Zachodu zatriumfowało przekonanie, iż powstanie nowego państwa jest możliwe tylko wtedy, gdy godzą się na to obie strony. Zgody wyrażonej ostatecznie w legalnym referendum. I to raczej na terenie całego kraju, który ma się rozpaść. Choć jest i niewzbudzający kontrowersji przykład brytyjski: Londyn zgodził się na taki plebiscyt nie w całym kraju, ale w samej Szkocji (zakończony porażką secesjonistów). Nacjonaliści katalońscy wybrali inną drogę. Zdecydowali się na referendum nielegalne i na scenie międzynarodowej przegrali.

To dobra nauczka dla wszelkich secesjonistów. Wirus separatystyczny bardzo się bowiem ożywił, także z winy mediów. Bezrefleksyjnie rozpowszechnia się mapy Europy, na których zaznaczone są regiony o aspiracjach niepodległościowych. Obok miejsc, gdzie naprawdę wrzało lub wrze, są takie, w których separatyzm jest intelektualnym żartem lub już dawno historią. Celowo nie wymieniam nazw, zabawa we wskazywanie, gdzie ktoś chciałby się oderwać, jest nieodpowiedzialna. Prędzej czy później wszędzie może się pojawić grupa, która uzna, że konstytucja jej nie interesuje, odcina się od skorumpowanych polityków z centrali i korzysta z prawa do samostanowienia. Przynajmniej w świecie Zachodu prawo do samostanowienia kończy właśnie żywot. Nie ma co płakać nad tą trumną.