Szef KE używał zupełnie innego tonu niż jego zastępca Frans Timmermans, który lubi pohukiwać na nasz kraj. Środowe wystąpienie Junckera, które z pewnością było konsultowane z najważniejszymi przywódcami państw Unii, pokazuje, że Europa wcale nie pali się do wojny z rządem w Warszawie. To nie znaczy, że Juncker nie uczynił kilku mocnych aluzji do sytuacji w Polsce. „Rządy prawa oznaczają, że prawa i sprawiedliwości strzegą niezależne sądy" – grzmiał. I dodał, że zasada rządów prawa jest obowiązkiem wszystkich, a nie opcją do wyboru. Przypomniał, że Unia nie jest żadnym superpaństwem, lecz wspólnotą wartości oraz prawa. Nie odnosił się wprost do Polski i Węgier, ale mówił: „Podważać wyroki Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości albo podważać niezależność sądów krajowych to odzierać obywateli z ich praw podstawowych".

Także słowa o tym, że również dzisiaj należy walczyć o wolność mediów, można zrozumieć jako aluzję do działań na Węgrzech oraz do zapowiedzi niektórych polityków PiS. Ale nie sposób uznać, że to wystąpienie było jakoś szczególnie antypolskie albo agresywne wobec rządu w Warszawie. Przeciwnie, słowo „Polska" nie padło ani razu, tak samo jak słowo „sankcje". Może być to zatem swoisty gest wobec PiS. Pozostaje mieć nadzieję, że rząd odczyta to jako sygnał do tego, by zamykać niepotrzebne pola konfliktu z Komisją Europejską i skupić się na walce o najważniejsze interesy naszego kraju w ramach Unii.

Tym bardziej że z wystąpienia Junckera płyną dla Polski zarówno dobre, jak i złe wnioski. Juncker, co ważne dla Polski, opowiedział się przeciwko powstaniu Unii kilku prędkości, odrzucając m.in. pomysł powołania osobnego parlamentu strefy euro czy pisania nowych traktatów. Ryzykowny zaś z punktu widzenia polskich interesów jest pomysł ujednolicenia socjalnego Unii, ukłon w stronę walki z pracownikami delegowanymi z naszego regionu prowadzonej przez nowego prezydenta Francji.

To wszystko pokazuje, że w Unii czekają nas w najbliższych latach poważne batalie. Lepiej, by Polska uczestniczyła w tych dyskusjach jako równorzędny partner, a nie chłopiec do bicia, który ma pootwieranych wiele frontów walki.