„Fundacja będzie miała za zadanie pokazywać Polskę piękną, Polskę przyjazną, Polskę, do której warto przyjechać, Polskę ambitną; Polskę, w której są ogromne możliwości, wspaniali ludzie, wspaniałe pomysły" – tak Beata Szydło tłumaczyła w lipcu ubiegłego roku sens powołania do życia Polskiej Fundacji Narodowej (PFN).
„Do tej pory nie było promocji Polski i obrony dobrego imienia, a wokół Polski narosło wiele mitów, takich jak to, że jesteśmy odpowiedzialni za Holokaust czy też że były polskie obozy śmierci. Trzeba przystąpić do wielkiej promocji Polski, także inwestycji, które można uruchomić w naszym kraju" – to już słowa szefowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Beaty Kempy. W tej samej sprawie, także sprzed roku.
Fundacja, którą powołało 17 strategicznych spółek Skarbu Państwa (m.in. Orlen, KGHM, PKP, PGNiG, PGE czy Polska Grupa Zbrojeniowa), rodziła się w bólach przez okrągły rok. Spółki – a de facto wszyscy Polacy użytkujący samochody, płacący rachunki m.in. za prąd i gaz – złożyły się na jej wielomilionowy budżet. Dla słusznej idei można.
Ale w czasie, gdy Fundacja tworzyła swoje struktury, grupa osób oburzona nadużywaniem przez zagraniczne media określenia „polskie obozy śmierci" zdążyła bez wsparcia z państwowego budżetu zorganizować akcję informacyjną. Ich mobilny billboard z wizerunkiem Adolfa Hitlera i napisem „Death Camps Were Nazi German" objechał niemal całą Europę. Zatrzymywał się m.in. pod siedzibą niemieckiej telewizji ZDF w Wiesbaden, był pod Parlamentem Europejskim w Brukseli, dotarł też na Wyspy Brytyjskie. Akcja ta odbiła się sporym echem w zagranicznych mediach.
W tym czasie polskiej ambasadzie w Waszyngtonie udało się wyprodukować i opublikować angielskojęzyczny film edukacyjny tłumaczący obcokrajowcom, dlaczego nie powinni używać się sformułowania „polskie obozy śmierci" i jakie ma to dla nas, Polaków, znaczenie. Film powstał bez wsparcia PFN.