Kamienicę przy Poznańskiej 14 oddano w 2013 roku. Sąd – wg zeznań świadków – nie tracił czasu na szukanie wszystkich spadkobierców i wyjaśnianie wątpliwości bijących w oczy z dokumentów, opierał się wyłącznie na papierach przedstawionych przez wnioskodawców. 4 października 2013 roku – mówiła o tym podczas posiedzenia komisji Marta Sieciarz, przedstawicielka wspólnoty mieszkaniowej – podpisano protokół przekazania nieruchomości jedynemu wskazanemu we wniosku spadkobiercy Aleksandrowi Włodawerowi. Trzy dni później mecenasi Robert N. i Janusz Piecyk podpisali przed notariuszem akt, w efekcie którego odkupili od Włodawera cały spadek. Już tydzień później – w niezwykłym tempie – miasto wydało decyzję przyznającą prawnikom użytkowanie wieczyste gruntu.

Wszystko to i wiele jeszcze szczegółów ustalili sami lokatorzy, przerażeni wizją przejęcia kamienicy przez anonimowe spółki powołane do zarządzania tą i innymi śródmiejskimi nieruchomościami. Ale nikt nie chciał ich słuchać. Kamienica zaczęła się sypać, odcięto ciepłą wodę i drastycznie podniesiono czynsze. Lokatorzy są zadłużeni i wielu z nich grozi eksmisja. Trudno oprzeć się wrażeniu, że o to właśnie od początku chodziło.

To nie jest wyjątkowa historia. To raczej stołeczny standard reprywatyzacyjny. Standard, który wykorzystuje teraz PiS i dzięki któremu nabija sobie polityczne punkty. Przez lata organizacje lokatorskie walczyły o prawa lokatorów, przez lata mieszkańcy byli zastraszani. W 2011 roku straciła życie Jolanta Brzeska, działaczka warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, podpalona przez nieznanych sprawców w Lesie Kabackim. Mimo to w praktyce rabowania stołecznej substancji mieszkaniowej nic się nie zmieniło od lat 90. W stosunku do lokatorów także nie, o czym dobitnie świadczy zachowanie prawników reprezentujących miasto podczas przesłuchań „zreprywatyzowanych lokatorów". Czy można sobie wyobrazić lepszy punkt odbicia dla politycznej akcji przed wyborami samorządowymi w Warszawie?

W latach 90. funkcjonował w stolicy tzw. układ warszawski. Niektórzy zastanawiali się wtedy, kto i kiedy zapłaci „rachunek za Warszawę", za wszystkie, nie tylko reprywatyzacyjne, przekręty, które dzieją się w mieście. Wygląda na to, że zapłacić całość musi dziś PO, mimo że nie była jedyną siłą polityczną, która traktowała miasto jak teren zdobyczny. Bo jest prawdą, że także ekipa prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego nie postawiła tamy – ani nawet nie próbowała tego zrobić – różnej maści oszustom w białych kołnierzykach.