Paradoksalnie bowiem największy sukces opozycji w ostatnich miesiącach – wielotysięczne protesty w wielu miastach Polski przeciwko zmianom w sądownictwie – okazał się zarazem największym problemem dla partii opozycyjnych. Skoro udało się wielodniowymi protestami doprowadzić do podwójnego weta bez udziału największych partii opozycyjnych, trudno się dziwić, że w kolejnych sondażach wyniki tych ugrupowań nie wyglądały najlepiej. Bo jeśli można osiągać sukcesy bez liderów PO, Nowoczesnej czy PSL, to na cóż te partie są przeciwnikom rządu potrzebne?

Sondażowy wzrost poparcia dla PiS jest konsekwencją całkowitej demobilizacji wyborców partii opozycyjnych. I dopóki nie wymyślą one na nowo modelu swojej opozycyjności, dopóty nie mają co liczyć na zmianę politycznych sympatii, chyba że PiS strzeli sobie jakiegoś spektakularnego samobója.

Właśnie ta dyskusja dotycząca sposobu opozycyjności, czyli strategii, staje się kluczem do sporów w łonie opozycji i samej Platformy Obywatelskiej. Sytuacji tej ostatniej nie polepsza fakt, że nie może ona liczyć na bezwarunkowe poparcie środowisk liberalnych, które mają alergię na nieskorego do flirtów z lewicą Grzegorza Schetynę. Nic dziwnego, że co jakiś czas któryś z posłów PO da się skusić ich podszeptom i albo wystąpi przeciw Schetynie, albo wykona jakąś polityczną woltę. Sęk w tym, że to zawsze skażone jest głęboką elitarnością. I doskonale widać to w reakcji na słowa Borysa Budki. Część polityków opozycji nie ma pomysłu, jak zaszkodzić PiS, więc za jedyną szansę uznaje konflikt rządu z Brukselą.

Ale to ryzykowna strategia. Od obrońcy praworządności, który przywołuje na pomoc Komisję Europejską, tylko krok do zwykłego donosicielstwa. A donosicieli nikt nie lubi.