Czy ma on pozostać w świecie zachodnim, w tym przede wszystkim w Unii Europejskiej, czy jednak znaleźć się w tym, który zaczyna się w środku Puszczy Białowieskiej i kończy gdzieś hen, hen nad Oceanem Spokojnym.
Między obu światami ciężko by było się utrzymać, nie mówiąc o tym, że niewielu Polaków chce podjąć taką próbę (jeszcze mniej jest zainteresowanych przećwiczeniem modelu eurazjatyckiego).
Brzmi to wszystko bardzo poważnie. A przecież, mógłby ktoś powiedzieć, minister Jan Szyszko nie prowadzi rozważań geopolitycznych, jedynie walczy z kornikiem drukarzem. Otóż walka z nieprzyjemnym chrząszczem urosła do problemu o wadze strategicznej.
I to niezależnie od tego, czy od strony przyrodniczej albo ekonomicznej jest słuszna czy nie. Ja nie umiem tego rozstrzygnąć i nawet nie będę próbował. Z powodu emocjonalnego stanu ekologów, leśników, polityków, aktywistów nie potrafię sobie wyrobić opinii o stanie Puszczy Białowieskiej. Ale mam wyrobioną opinię na temat konieczności pozostawienia polskiej części puszczy w UE – zresztą z resztą kraju.
Jan Szyszko, podważając postanowienie unijnego Trybunału Sprawiedliwości, podważył i tę konieczność. Nikt nigdy nie odmówił wykonania decyzji Trybunału w Luksemburgu. Żadne państwo członkowskie Unii nie zdobyło się na to, na co – jak wiele na to wskazuje – zdobył się minister Szyszko, odmawiając wstrzymania wycinki. Postąpił jak bohaterka „Samych swoich", zgodnie z zasadą „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie". Jest to jednak zasada prostych zabużańskich chłopów w komediowym filmie. Profesor Szyszko nie został zatrudniony do grania w komedii. Musi brać pod uwagę konsekwencje swojego postępowania, te krótkofalowe i długofalowe.