Pozornie dzieje się tak za sprawą prezydenta Donalda Trumpa. I tak to jest przedstawiane w starej Europie, nowa Europa zaś jest zbyt słaba, by się temu przeciwstawić.

Niemiecka kanclerz Angela Merkel już pod koniec maja, po szczycie potęg z G7, ogłosiła, że UE nie może więcej polegać na Ameryce i musi wziąć sprawy we własne ręce. Nie może polegać na Ameryce Trumpa. Teraz we własne ręce stara Europa chce wziąć politykę wobec Moskwy. I używa przy tym mocnej antyamerykańskiej retoryki. Powodem jest decyzja Kongresu w Waszyngtonie o zaostrzeniu sankcji wobec Rosji. Bo nowe kary uderzą też zapewne w zachodnioeuropejskie firmy zarabiające na współpracy ze związanymi z Kremlem przedsiębiorstwami energetycznymi.

Niemcy już ogłosiły, że nigdy się nie pogodzą z amerykańską decyzją. A Francja stwierdziła, że wygląda ona na nielegalną. To dziwne. Obie izby amerykańskiego Kongresu przytłaczającą większością głosów wprowadzają nowe sankcje za ingerencję Kremla w wybory prezydenckie w USA. A przecież rosyjskie próby wpłynięcia na wyniki wyborów wywołały oburzenie również w starej Europie. Emmanuel Macron miał ten problem i u siebie, a Merkel może mieć lada moment we wrześniowych wyborach do Bundestagu. Nagle przestało to mieć znaczenie, bo stracić może jakaś prywatna firma, która łamie solidarność europejską, handlując z Gazpromem?

Dziwne jest też wiązanie nowej amerykańskiej polityki wobec Rosji z Donaldem Trumpem. Przecież w sprawie nowych sankcji Trump okazał się sojusznikiem starej Europy. Przeciwnikami zaś solidarnie – partie Demokratyczna i Republikańska.

Ale to powinno budzić nadzieje w naszym regionie, czyli nowej Europie. Wydaje się bowiem, że niezależnie od tego, kto zasiada w Białym Domu, polityki wobec Moskwy nie będzie kształtował interes prorosyjskich koncernów.