Były podstawy, by Rosjan wykluczyć, poza nimi samymi nikt by stanowczo nie protestował, a jednak Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował się na rozwiązanie kompromisowe, choć media i większość opinii publicznej Zachodu domagały się wykluczenia Rosji.

Pod względem prawnym w komunikacie opublikowanym przez MKOl jedna rzecz zwraca uwagę. Olimpijscy działacze przyznają, że wobec skali rosyjskiego zorganizowanego przez państwo dopingu zawieszona być musi święta w prawie zasada domniemania niewinności i żaden rosyjski sportowiec pokazujący negatywne wyniki kontroli antydopingowej przeprowadzonej w Rosji nie może się uważać za dopingowo czystego. Potrzebna jest dodatkowa weryfikacja i taką będą musieli przejść rosyjscy sportowcy jeszcze przed igrzyskami w Rio.

Oddanie decyzji o tym, jak potraktować Rosjan, międzynarodowym federacjom w poszczególnych sportach byłoby łatwiejsze do obrony (przecież rosyjskich lekkoatletów też nie wykluczył MKOl, tylko federacja lekkoatletyczna), gdyby decyzja ta zapadła wcześniej, a nie dwa tygodnie przed igrzyskami. Jest już za późno na rzetelną weryfikację, negatywne wyniki kontroli przeprowadzonej dziś nie są dowodem, że całe przygotowania olimpijskie odbywały się bez dopingu, a na pogłębione analizy nie ma czasu.

Ta sytuacja może skutkować dalszą utratą wiarygodności MKOl, a nawet Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), która raport, autorstwa profesora Richarda McLarena, przygważdżający Rosjan, opublikowała praktycznie w przeddzień igrzysk. Stanowczo za późno.

Czy ta afera zmieni sportową Rosję, czy Rosjanie mają poczucie winy? Z Moskwy napływają sprzeczne sygnały, niektóre media piszą o rosyjskiej skrusze, inne o spisku Zachodu. Jedno jest pewne: Władimir Putin okazał się cierpliwy, nie wytaczał najcięższych propagandowych dział, jakby wierzył, że szef MKOl Niemiec Thomas Bach, z którym tak dobrze rozumiał się w Soczi, nie zrobi mu krzywdy. I się nie przeliczył, rosyjska flaga będzie w Rio, upokorzenia udało się uniknąć. Został tylko wstyd.