W konwersacji na Facebooku, w której uczestniczę wraz z moimi 20–30-letnimi znajomymi, do tej pory rzadko poruszaliśmy kwestie polityczne, bo dzielą nas (i to radykalnie) poglądy. Ostatnio zapanowała tam jednak prawie jednomyślność, a ci, którym dotychczas nie w głowie były jakiekolwiek demonstracje, wrzucają do sieci zdjęcia spod Sejmu.

I to zjawisko się nakręca. Analizy internetowych trendów prowadzone przez serwis „Polityka w sieci" pokazują, że takie „fajne foty" z manifestacji rozkręcają wśród młodych prawdziwą modę na protest. Jeszcze niedawno marsze „dziadków z KOD" były odbierane jako obciachowe. Inaczej jest dziś z nieometkowanym przez żadną partię czy ruch zrywem przeciwko „leśnym dziadkom z PiS".

Co chwilę przekonuję się o tym również w realu. Młody, wytatuowany fryzjer w hipsterskim „barber shopie" pełen emocji mówi, co działo się dzień wcześniej pod Sejmem. Ekscytuje się tym jednak nie pod kątem politycznym, ale typowo imprezowym: opowiada, kto miał jakie transparenty, co krzyczano, jakie spotkał dziewczyny. Dodaje, że chce kupić sobie bębny, to „będzie z czym chodzić na demonstracje".

Łatwo wyśmiać to zjawisko, stwierdzić, że to esencja tzw. warszawki: młodzi, piękni i bogaci. Jednak z modą już tak jest, że rozprzestrzenia się niezwykle szybko, szczególnie w sieci. PiS problem bagatelizuje, jakby nie dowierzało, że straciło już internet. A niedawne orędzie #PBS obejrzało w sieci ledwo 39 tys. osób. Najnowszy sondaż IBRiS zaś pokazuje, że gabinet Beaty Szydło popiera zaledwie 5 proc. osób w wieku 18–29 lat.

Rząd może się jednak pocieszać, że moda na protest nie oznacza wzrostu poparcia dla PO i Nowoczesnej. Coraz popularniejsze stają się oświadczenia w stylu tego, które w ostatnich dniach rozprzestrzeniło się w sieci: „Protestuję przeciwko zmianom w SN i KRS, nienawidzę PO i Leszka Balcerowicza...".