W krótkich zdaniach przedstawił historię polskiej chwały, bohaterstwa, waleczności, przywiązania do wolności, a także siły umysłu (Kopernik) i ducha (papież Jan Paweł II). Zapewne przemówienia nie słuchały miliardy mieszkańców globu, ale fragmenty dotrą do wielu ludzi na świecie. Trudno sobie wyobrazić lepszą reklamę historii kraju, który ma problem z niesprawiedliwą oceną swojej przeszłości, symbolizowaną przez określenie „polskie obozy".

Nie na odniesienia historyczne przede wszystkim czekaliśmy, a przynajmniej nie tylko na nie. Chodziło o zdecydowaną deklarację w sprawie bezpieczeństwa Polski i naszego regionu. Prezydent Donald Trump dozował napięcie. Na początku dużo było, charakterystycznych dla niego, krótkich podziękowań, gratulacji, stwierdzeń „świetna robota", z których poza radością obdarowanych niewiele wynika. Potem pojawiło się i bezpieczeństwo w postaci wzmianki o żołnierzach stacjonujących w Polsce. Ale wciąż nie było mowy o artykule 5 traktatu NATO, gwarantującym napadniętemu państwu członkowskiemu pomoc militarną sojuszników. Co po majowym miniszczycie sojuszu północnoatlantyckiego w Brukseli, gdzie Trump rozczarował, unikając podkreślenia przywiązania do traktatowej gwarancji, zaczynało niepokoić.

Po opowieściach o historii Polski Donald Trump wrócił jednak do tematu. I jednoznacznie powiedział, że USA w słowach i czynach wspierają art. 5. Co wygłoszone 300 kilometrów od granic Rosji ma swoją moc. Na to czekaliśmy.

Co ważne, prezydent Stanów Zjednoczonych nie atakował kanclerz Angeli Merkel, przywódczyni antytrumpowej frakcji Zachodu. Nie wbijał w Warszawie klina w Unię Europejską, czego niektórzy się po nim spodziewali. Nie postawił Polski i państw regionu w niezręcznej sytuacji: wyboru, kogo bardziej kochają – mamusię (Merkel) czy tatusia (Trumpa). Bo my, zwłaszcza w czasie, gdy przyszłość Zachodu jest niepewna, o czym też amerykański gość barwnie mówił, potrzebujemy obojga odpowiedzialnych rodziców.