Po obowiązku składania przez osoby publiczne oświadczeń lustracyjnych, ustawie dezubekizacyjnej, dekomunizacji ulic i placów przyszedł czas na środowisko akademickie. Procedowana w Sejmie ustawa o reformie nauki, która wyszła z resortu Jarosława Gowina, zakłada, że osoba, która w przeszłości pracowała na rzecz państwa totalitarnego, nie tylko nie będzie mogła zostać profesorem, ale także straci pracę. To radykalne i niebezpieczne rozwiązanie.

Wielu dawnych funkcjonariuszy peerelowskich służb, którym niedawno obcięto emerytury, łamało ludzkie sumienia – tych, którzy z obawy o własne bezpieczeństwo decydowali się składać donosy na znajomych, przyjaciół, a nawet członków własnej rodziny. Liczni dawni esbecy żyją jednak w przekonaniu, że niczego złego nie robili („służyłem przecież ojczyźnie"). Spotykałem takich wielokrotnie. Zero skruchy. O wielu z nich wprost można powiedzieć, że byli złymi ludźmi, którzy świadomie służyli zbrodniczemu systemowi. Ale przy ustawie dezubekizacyjnej zastosowano odpowiedzialność zbiorową i skrzywdzono też Bogu ducha winnych ludzi. Wystarczyło bowiem, że ktoś przepracował jedynie kilka miesięcy w nieodpowiednim resorcie.

Od lat studiuję dokumenty wytworzone przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Przez moje ręce przeszło kilka tysięcy teczek z różnymi donosami. Nie mam wątpliwości, że skala donosicielstwa na uczelniach była ogromna. Niektórzy w tym donoszeniu byli całkiem nieźli i przyczynili się do tego, że ten i ów kariery naukowej nie zrobił. I oni powinni ponieść za to odpowiedzialność. Ale każda sprawa jest inna. Jeden decydował się na donosicielstwo z wyrachowania i dla pieniędzy. Inny ze strachu. Jeszcze innego wciągnięto do perfidnej gry.

Przestrzegam więc przed stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej. Każdą sprawę ewentualnego sługi zbrodniczego systemu trzeba dokładnie sprawdzić i dopiero wtedy karać – pozostawiając też prawo do obrony.