Ale propozycja ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, by wprowadzić możliwość pobierania opłat za zabiegi medyczne udzielane przez publiczne placówki, gdy szpitalowi skończy się przyznany limit, może spowodować, że w ochronie zdrowia PiS będzie nazywane liberalnym, wolnorynkowym tygrysem. W końcu do tej pory nikt nie śmiał wprowadzać opłat za leczenie. Przynajmniej nie wprost...

Tygrys ten będzie jednak mocno kulawy, bo sens reform służby zdrowia w wydaniu Radziwiłła sprowadza się do poddania placówek ścisłemu nadzorowi ministerstw Zdrowia i Finansów oraz związania rąk dyrektorom szpitali „wyróżnionych" przynależnością do sieci. To jest raczej praktyka rodem z lat 70. XX wieku.

A opłaty? Zdaniem eksperta, z którym rozmawiała „Rzeczpospolita", dyrektor powiatowego szpitala po prostu dostanie do ręki narzędzie, by nie wykonać drogiej operacji. Zawsze może tłumaczyć, że skończył się limit. A zamiast zoperować mało znaczącego pacjenta, zachowa środki dla lokalnego notabla. Efekt taki jak zawsze: ucierpią biedni i starsi ludzie. I to będzie dla PiS prawdziwy strzał w stopę. A za wyleczenie z tego urazu trzeba będzie sporo zapłacić.