Bo uwierzyła chyba, że z Platformą Obywatelską i PiS wygrać się nie da. Każdy chce więc wystawić swojego człowieka, żeby chociaż wykorzystać darmowy czas w mediach i się nagłośnić. Do perfekcji dopracowały tę strategię skłócone ze sobą ruchy miejskie. Chodzi nie o to, by wygrać, tylko o to, by wprowadzić działaczy do Rady Warszawy i wyrobić sobie nazwisko. Oraz wyciąć konkurencję.

To zachowawcza (czy przystoi to lewicy?) strategia. Z sondaży wynika, że mocny lewicowy kandydat mógłby myśleć o drugiej turze wyborów, gdyby się bardzo postarał. Potencjał wśród wyborców jest. Ale przez ostatnie lata politycy wszystkich ugrupowań wyraźnie przyzwyczaili się do walki dwóch głównych bloków i do tego, że „trzecia siła" nie ma większych szans na wygraną.

Ale jest jeszcze inny powód. Ci, którzy mają lewicową czy społeczną wizję rozwoju miasta, w którym od lat działają, są za mało znani i podzieleni, jak Jan Śpiewak ze swoją byłą organizacją Miasto Jest Nasze. A ci, którzy mieliby szanse, jak Adrian Zandberg i Barbara Nowacka, są politykami pierwszej linii i kandydowanie w stolicy jest nie po ich myśli. SLD, które ma dobre sondaże i istniejące struktury, nie ma kogo wystawić. Do tej pory więc nikt oprócz Piotra Ikonowicza oficjalnie się nie zgłosił.

Do tego wszystkiego oczywiście dochodzą różnice programowe. Ale czy naprawdę mają one tak wielkie znaczenie? Jedni są socliberałami, inni socjalistami, jeszcze inni działaczami społecznymi, ale te etykietki nie powinny przeszkadzać w wystawieniu wspólnego kandydata czy kandydatki. Za to na pewno przeszkodzić może w tym pomysł MJN, by przeprowadzić prawybory, w których nikogo nie mogą popierać partie polityczne, czyli np. Razem. Pomysł godny politycznego Nobla, zważywszy, jak słabe są ruchy miejskie i cała lewica. Po analizie sytuacji w Warszawie jak na dłoni widać dlaczego.