Przed dwoma tygodniami w Manchesterze przekroczyli kolejne tabu, biorąc sobie za cel dzieci. W sobotę w Londynie obiektem ataku był tłum spacerujących ludzi. Są wrogami naszej cywilizacji. Nienawidzą jej, podobnie jak w XIX wieku nienawidzili anarchiści i narodnicy. Jak już w XX wieku nienawidziła jej niemiecka Rote Armee Fraktion, we Włoszech komunistyczne Czerwone Brygady, ETA w Hiszpanii i katolicka Irlandzka Armia Republikańska na Wyspach.

Efektem terroru zawsze był pełzający, paranoiczny strach, który paraliżował społeczeństwa. Ale i budził powszechny sprzeciw. Odrzucenie zarówno samych terrorystów, jak i ich racji. I właśnie w tym nadzieja. Terror, choć jak paroksyzm przeszywał kolejne epoki, państwa i społeczności, nigdy nie wygrał. Żadna z podejmowanych prób zakwestionowania fundamentów naszej cywilizacji się nie powiodła. Podobnie będzie z terrorystami spod znaku dżihadu. Mimo naturalnego zaplecza w społecznościach europejskich muzułmanów, mimo fanatycznej doktryny i wsparcia finansowego z Bliskiego Wschodu im także się nie powiedzie. Są zbyt słabi, zbyt nieliczni. Potępi i wypluje ich w końcu sam islam. Nie mam co do tego wątpliwości. Ale dziś liczy się co innego. Bezpośrednim celem brutalnych ataków w Londynie, Berlinie czy Paryżu jest próba wywrócenia systemu naszych wartości. Uderzają w świat, w którym jest miejsce na prawa człowieka, indywidualną wolność, solidarność i miłosierdzie. W którym jest miejsce na współczucie i empatię, akty wsparcia dla ofiar wojny z Aleppo i Darfuru, życzliwość i otwarcie na innych.

Nie pozwólmy im na to. Chrońmy się przed fałszywą perspektywą, że wybawi nas izolacja i retorsje na społecznościach, z których wywodzą się zamachowcy. To tylko podsyci ogień zemsty. O to im zresztą chodzi. Próbują pozyskać dla swojej sprawy szersze kręgi społeczności muzułmańskich. Sfrustrowani, pozbawieni nadziei i przestraszeni ludzie będą łatwiejszymi ofiarami ideologicznych manipulacji. Wśród skoszarowanych w obozach dla uchodźców szybciej narodzi się terror niż wśród wolnych ludzi. Oczywiście nie możemy skazywać się na bezbronność. Politycy mają zresztą wszelkie środki, by zapewnić nam bezpieczeństwo. To ich obowiązek, ich praca. Mam nadzieję, że będą potrafili wywiązać się z tego obowiązku właściwie. My zaś pamiętajmy, że nie możemy ustępować w walce o to, co dla nas ważne. O wywodzące się z chrześcijańskiego pojmowania świata poszanowanie dla praw człowieka, godność ludzkiej jednostki i humanitaryzm.

Musimy umieć o nie walczyć, także z sobą samym, własnym strachem, uprzedzeniem, słabościami. W tej logice uchodźcy, ofiary wojny to nie zagrożenie, ale nałożony na nas przez historię obowiązek. Sprostajmy mu również nad Wisłą.