Jeśli więc słyszymy z ust ważnego polityka PiS, że już za chwilę uda się osiągnąć porozumienie, oznacza to raczej nacisk na Komisję Europejską, by do porozumienia doszło. Tak samo należy podejść do poniedziałkowych słów Fransa Timmermansa, że na razie nie ma szans na odwołanie procedury wynikającej z art. 7 traktatu europejskiego. Bo dopóki nie zapadnie ostateczna decyzja – czyli albo poddania pod głosowanie wniosku o uznanie Polski za kraj niepraworządny, albo też wycofania się z działań związanych z art. 7 – wszystko jest grą.

To bardzo dobrze, że Polska tę grę prowadzi. Za czasów rządu Beaty Szydło mieliśmy raczej politykę wymachiwania szabelką i podważania kompetencji Komisji Europejskiej w ogóle do zajmowania się reformą wymiaru sprawiedliwości. Rząd Mateusza Morawieckiego zaproponował jednak nie tylko „ofensywę uśmiechów", ale również konkretne ustępstwa w sprawie zmian w wymiarze sprawiedliwości, których domagała się Bruksela. Timmermans zresztą w poniedziałek pozytywnie odniósł się np. do zmian w wieku emerytalnym mężczyzn i kobiet sędziów oraz trybie powoływania asesorów. Uznał je jednak za niewystarczające.

Pamiętać trzeba, że proces porozumienia KE z Polską ma nie tylko swoją dynamikę, ale również swoich przeciwników, i to po obu stronach. Część sił w Brukseli uważa, że spór nie ma charakteru politycznego, lecz prawny, więc nie może być mowy o żadnym kompromisie, lecz trzeba zmusić PiS do pełnego wycofania się z reformy sądownictwa. To jednak niewykonalne i nie tylko oznaczałoby zamrożenie relacji Komisji z polskim rządem, ale też zmarnowałoby szansę, jaka pojawiła się dzięki ustępstwom ze strony polskiej. A mają one wszak przeciwników w Polsce, którzy uważają, że prezes Kaczyński i tak poświęcił zbyt wiele na ołtarzu porozumienia z Unią, i chętnie powiedzą: „A nie mówiliśmy? Nie warto było korzyć się przed Timmermansem".

Widząc, jak chętnie społeczeństwa w Europie przejmują antyunijne nastroje, nie warto igrać z ogniem. Nieprzewidziane skutki uboczne postępowania dotyczącego praworządności mogą się bowiem okazać niebezpieczne. Dlatego nawet zgniły (czytaj: bolesny dla każdej ze stron) kompromis będzie lepszy niż otwarta konfrontacja.