Zgłoszona w piątek ustawa zmienia kilka istotnych elementów, które stały się zarzewiem głośnego sporu. PiS wycofał się na przykład z pomysłu, by w pełnym składzie Trybunału musiało być 13 sędziów. Teraz wystarczy 11. O zgodności ustaw z konstytucją decydować ma siedmiu członków TK. PiS proponuje rozpatrywanie spraw zgodnie z kolejnością ich wpływania, choć zostawia furtkę, by nie dotyczyło to badania ustaw o Trybunale Konstytucyjnym. Do dwóch miesięcy skraca też okres wymagany, by TK zajął się jakąś sprawą.

W tym sensie nowa ustawa jest propozycją kompromisowego rozwiązania sporu. Zawiera bowiem część wniosków, które wcześniej zgłaszały opozycja czy Komisja Wenecka.

Tyle że tu pojawia się problem. Dotąd od partii rządzącej słyszeliśmy, że tylko jej wcześniejsze propozycje są w stanie zapewnić sprawne i demokratyczne funkcjonowanie TK. A dziś się okazuje, że nie były one ani niezbędne, ani doskonałe. Prezes PiS Jarosław Kaczyński przekonywał dotąd, że Polska musi być suwerenna i nie może się ugiąć przed naciskami międzynarodowymi. Teraz w uzasadnieniu projektu czytamy, że jest on odpowiedzią na sygnalizowane przez „podmioty krajowe i międzynarodowe zainteresowanie utrzymaniem ładu konstytucyjnego".

Ale opozycja też ma kłopot z najnowszym ruchem PiS. Będzie zapewne wciąż powtarzać, że warunkiem kompromisu jest publikacja wyroku TK z początku marca. Jeśli jednak tylko z tego powodu odrzuci ofertę PiS, pokaże, że nie zależy jej na rozwiązaniu konfliktu, który wkrótce dotknie zwykłych obywateli.

Widać więc wyraźnie, że w sprawie Trybunału PiS silnie meandruje jak Biebrza. W jakim celu? Czy to kolejna gra na zwłokę? Rada Europejska i Komisja Europejska usłyszą pewnie, że w Sejmie zostanie złożona nowa ustawa, która rozwiąże kryzys konstytucyjny. Prace nad nią mogą trwać kilka miesięcy. A to daje PiS czas i pole manewru. Sęk w tym, że ta gra staje się coraz mniej zrozumiała. Meandrowanie powoduje, że trudno stwierdzić, jaki – oprócz paraliżu Trybunału – jest rzeczywisty cel partii rządzącej.