Taki może być skutek drugiej tury wyborów prezydenckich we Francji, jeżeli wygra je Emmanuel Macron. Pocieszeniem pozostaje to, że ten rywal czy może wróg będzie chyba jednak w UE, i to z grubsza przypominającej tę dzisiejszą. Bo zwycięstwo konkurentki Macrona, Marine Le Pen, oznacza Wspólnotę o nieprzewidywalnych kształtach i działaniach.

Dzięki Macronowi odrodził się postrach Francuzów – polski hydraulik. Przez kilkanaście lat od referendum, w którym przez niego odrzucili konstytucję europejską, przekwalifikował się na spawacza, budowlańca czy kierowcę tira. Ale nadal straszy jako Polak, który wykonuje pracę nie gorzej, ale zarabia znacznie mniej.

Macron chciałby przegonić tańszych polskich pracowników z francuskich budów i powstrzymać przenoszenie fabryk z Francji do Polski. Trochę boi się on jednak tak jawnie nawoływać do rozmontowywania unijnego wspólnego rynku, więc zapowiada, że stanie na czele szwadronu rozliczającego Polskę z walki z Trybunałem Konstytucyjnym. Wszystko to mu się ładnie połączyło, w jednym zdaniu: tani pracownik i praworządność. Aż dziw, że w naszym kraju zyskał poklask dla swoich pomysłów wśród przeciwników PiS. Wprowadzenie ograniczenia zasad przepływu osób i usług byłoby trwałe, a rządy PiS nie są na zawsze.

Jeżeli te pomysły nie umrą wraz z zakończeniem kampanii wyborczej, a Macron zostanie prezydentem, to pewnie umrą i marzenia o bliskiej współpracy polsko-francuskiej, zwłaszcza w zakresie bezpieczeństwa. Trudno oczekiwać, by Francuzi wygrali jakiś przetarg na sprzęt wojskowy. Można się za to spodziewać, że w polskiej kampanii wyborczej pojawi się pytanie, czy francuskie supermarkety nie niszczą rodzimego handlu. One tu są z tego samego powodu, który sprowadził do Francji taniego polskiego pracownika. Bo taka jest dzisiejsza UE.