SN jest konsekwentny. Jego pierwsza prezes już wcześniej argumentowała, że członkowie Trybunału Konstytucyjnego nie mogą orzekać na podstawie ustawy autorstwa PiS, którą badają, bo ewentualne uznanie jej niekonstytucyjności oznaczałoby, że wadliwa była procedura, według której pracowali.

Tyle tylko, że intencje prócz wymiaru politycznego i moralnego niewiele zmieniają. Uchwała wcale nie uchroni naszego kraju przed dualizmem prawnym. Rząd i większość parlamentarna nie uznaje orzeczeń TK. Można przewidzieć, że podległe rządowi instytucje również nie będą respektować decyzji Trybunału.

Nie jest tak, że politycy PiS w tym sporze nie mają żadnych argumentów prócz argumentu siły. Część prawników podziela argumenty obozu władzy, nie tylko z powodów politycznych. Sęk w tym, że ten spór zmienia się w wojnę i trudno nie zauważyć, że obóz władzy traktuje władzę sądowniczą jako egzystencjalnego wroga. Wroga, z którym nie można zawierać kompromisów.

Przyjmując nawet na chwilę, że PiS ma swoje argumenty, ta wojna niszczy polskie państwo. Podobnie jak wypowiedzi polityków tej partii. Jeśli zgromadzenie ogólne Sądu Najwyższego rzecznik PiS nazywa zebraniem zespołu kolesi, przekraczamy granice politycznego sporu, a znajdujemy się na krótkiej drodze do zepsucia państwa i jego instytucji.

PiS nie musi się zgadzać z sądami, ale podważając ich autorytet, uderza również w siebie, bo obniża i tak niskie już zaufanie obywateli do państwa. Delegitymizując Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy, delegalizuje wszelką władzę i hierarchię. A konsekwencje takiego działania odczuje też na własnej skórze.