Specjalistyczna edukacja w USA, Niemczech i Szwajcarii, potem wiele lat na stanowisku prezesa polskiego oddziału wielkiego banku. Można się było spodziewać, że z takim doświadczeniem jako premier będzie sobie świetnie radził zarówno ze stąpaniem po międzynarodowych salonach, jak i z reagowaniem na kryzysy w stosunkach z innymi krajami.

Okazało się jednak, że nawet tak światowy człowiek, stając na czele rządu PiS, traktuje politykę zagraniczną jak odprysk polityki wewnętrznej. I wpada w najgorsze z punktu widzenia dyplomatycznej skuteczności pułapki, jak lęk przed niezadowoleniem radykalnego elektoratu. Do tego ma dziwną skłonność do wytykania palcem sojuszników (krytykujecie nas? – to zobaczcie, co się dzieje na Węgrzech, Słowacji, Ukrainie, w Rumunii czy Hiszpanii...).

Te cechy spowodowały, że pierwsze tygodnie rządu Morawieckiego w polityce zagranicznej kojarzą się i będą się długo kojarzyć z kryzysem wywołanym przez uchwalenie ustawy o IPN. Z jej skutkami – złym wizerunkiem Polski – będą się borykały nasze wnuki, tak jak teraz już kolejne pokolenie boryka się z kłamliwym określeniem „polskie obozy". Jednak problem z „obozami" ma korzenie w PRL, gdy Polska nie miała żadnego wpływu na kształtowanie wizji II wojny światowej. Teraz ma, ale wykorzystała go fatalnie, upierając się przy całkowicie nieprzemyślanej ustawie. Premier wystąpił zaś w roli głównego upierającego się, i to w niewłaściwym czasie i miejscu: na konferencji bezpieczeństwa w Monachium. To na jego krótką kadencję przypada kilka gniewnych oświadczeń resortu dyplomacji USA – państwa najważniejszego dla bezpieczeństwa Polski.

Wszystkie inne posunięcia Morawieckiego w polityce zagranicznej bledną przy skutkach ustawy o IPN. A szkoda, bo są i pozytywy. Już start był dobry: nowy premier pozbył się ministrów, którzy choć nie byli na czele MSZ, prowadzili politykę zagraniczną szkodliwą dla Polski – Antoniego Macierewicza i Jana Szyszki.

Morawiecki spełnił oczekiwania w sprawie zmiany retoryki wobec Unii Europejskiej i Niemiec. Jego minister Jacek Czaputowicz mówi do partnerów z Zachodu dyplomatycznym językiem: „jesteśmy na dobrej drodze, pracujemy nad rozwiązaniem". Pozytywnym podsumowaniem stu dni jest wizyta kanclerz Angeli Merkel. Krótka, ale zakończona ważnymi deklaracjami w sprawie uchodźców (że ich jednak mamy) i niebezpiecznego amerykańskiego protekcjonizmu.