Ale to, co się dzieje u naszych południowych sąsiadów, ma ogromne znaczenie dla całego regionu, a więc państw, które stosunkowo niedawno weszły na drogę demokracji. Napotykają na niej sporo przeszkód.

Jedną z plag jest korupcja. Do tej pory elity rządowe Rumunii czy Bułgarii uchodziły za najbardziej skorumpowane w tej części Europy. To się zmienia i zwłaszcza Rumunia czyni obecnie niemało, aby ograniczyć zasięg tego zjawiska. Słowacja jest jednak przypadkiem zdecydowanie innym. Wiele wskazuje na to, że w najbliższym otoczeniu premiera znaleźli się ludzie mający bezpośrednie kontakty z mafią. To już cięższy kaliber patologii władzy. Trudno więc zaistniałą sytuację uznać za przejściowy kryzys demokracji.

Można odnieść wrażenie, że wydarzenia na Słowacji wpływają negatywnie na – i tak już nie najlepszy – wizerunek całego regionu. Fatalną opinię ma Andrej Babiš, miliarder i premier Czech, podejrzewany o wyłudzenie środków unijnych. Nic takiego nie ma wprawdzie miejsca w Polsce czy na Węgrzech, ale oba te kraje nie mają od dawna dobrej prasy w Europie. W przypadku Węgier Orbana dzieje się tak dlatego, że kontestują one oddziaływanie instytucji brukselskich na suwerenne państwo członkowskie UE. Podobnie jest z Polską. Sytuacja rządu w Warszawie jest jednak trudniejsza, gdyż konflikt z Unią jest bardziej intensywny. W dodatku ekipa nowego premiera wmanewrowała się w poważne konflikty międzynarodowe.

Światowe rynki inwestycyjne od dawna traktują państwa naszego regionu jako całość. Myślenie w takich kategoriach zaczyna też dominować obecnie w elitach politycznych zachodniej Europy. Sprowadza się to do prostej reguły: z „nimi" (czyli krajami regionu) są same problemy i być może było błędem otwarcie dla nich Unii Europejskiej. Konsekwencją takiego myślenia jest projekt konsolidacji państw strefy euro, innymi słowy utworzenia po brexicie małej Unii w ramach tej obecnej, liczącej 27 państw. Przykład Słowacji tylko utrwala niekorzystne stereotypy.