Więcej rąk do pracy to więcej produkcji i usług – większa szansa na rozwój, którym tak często wycierają sobie gęby politycy wszystkich opcji. Od 27 lat nie spotkałem takiego, który by nie mydlił wyborcom oczu zapewnieniami, że wszystko, co robi, jest na rzecz rozwoju. Problem w tym, że nie zawsze potwierdzały to fakty. Polska miewała szanse, by się szybciej rozwijać, ale je przegapiała. Niestety, mimo zapewnień o najlepszych intencjach, także obecny rząd robi wiele, byśmy zostali w sidłach pułapki średniego rozwoju. Cofnięcie reformy emerytalnej było efektem mizdrzenia się do elektoratu, ale w sensie ekonomicznym pozostawało dotąd tylko groźbą. Wszystko zmieni się w październiku, kiedy przepisy zaczną realnie działać. Wedle naszych szacunków do końca roku uprawnienia emerytalne nabędzie niemal pół miliona osób. To będzie gigantyczna wyrwa na rynku pracy, bo łudzenie się, że większość wcześniejszych emerytów zostanie w firmach, nie ma żadnych podstaw. Odejdą sami bądź wygonią ich pracodawcy, którzy zobaczą w tym szansę na obniżenie kosztów pracy. Po czym zatrudnią część z nich ponownie, ale na czarno. Braki będą woleli uzupełnić umowami-zleceniami, bo to prostsze i łatwiejsze. No i będą zmuszeni podnieść płace, choć ten zabieg, wobec alternatywy lepszej płacy w państwach Unii, nie na wiele się przyda. Tak poważny ubytek na rynku pracy może wywołać wiele różnych skutków poza jednym, czyli przyspieszonym rozwojem. Nie chcę być czarnowidzem, ale mamy małe szanse, by ten scenariusz się nie zrealizował. Na wszelki wypadek rada: ręce precz od Ukraińców i od zakazu pracy dla emerytów.