Wizyta w Berlinie wypada w szczególnym momencie – przeciągającego się porodu nowego niemieckiego rządu pod wodzą przyjaznej Polsce kanclerz. Szczególna dla naszego kraju jest też umowa partii, które chcą ten rząd tworzyć: stawia Polskę na drugim miejscu po Francji wśród europejskich partnerów Niemiec.

Angela Merkel i jej koalicjanci dali kilka sygnałów. Po pierwsze, nie wyobrażają sobie przyszłej UE bez Polski (czy szerzej – bez państw postkomunistycznych, których emancypacja wywołuje rozdrażnienie na dawnym Zachodzie). Po drugie, ich celem nie jest tworzenie Unii różnych prędkości czy małej Unii bardziej zaawansowanych.

Po trzecie, nie chcą już występować wobec nas w roli karcącego nauczyciela, co ważne w kontekście wiszących nad Polską sankcji za łamanie praworządności.

Ale nie tylko Berlinowi powinno zależeć na tym, by nie doszło do izolacji Polski w Unii. To byłaby niedobra wiadomość dla obu państw odwiedzanych przez polskich polityków. Ale partnerom trzeba pomóc. Zwłaszcza Morawiecki w Berlinie powinien przedstawić jakiś pomysł wyjścia z kryzysu symbolizowanego przez artykuł z numerem 7. I pokazać gotowość Polski do współpracy w dostosowywaniu UE do nowego – coraz mniej zachodniego – świata.

Chwilę przed dwiema ważnymi wizytami polskich polityków Litwa wylała jednak trochę zimnej wody na głowę optymistów (takich jak ostatnio ja). Zapadła decyzja, że najważniejsza litewska brygada Geležinis Vilkas będzie ściśle współpracować z armią niemiecką. A do wyboru miała też polską. To znak, że w kluczowych sprawach bezpieczeństwa Litwini pokładają większe nadzieje w Niemcach niż Polakach. I to mimo niechęci sporej części niemieckiej klasy politycznej do drażnienia Moskwy. To powinno nam dać do myślenia.