Potwierdzali je zresztą wielokrotnie polscy i izraelscy politycy, z Beniaminem Netanjahu na czele. Tym bardziej dziwi ta nagła reakcja izraelskiej klasy politycznej na wieści o zmianach w polskim prawie. Nie mam wątpliwości, że jej skala jest efektem wielu czynników. Zapewne kwestią pierwszą jest niewłaściwe zrozumienie intencji autorów nowelizacji polskiej ustawy o IPN, w której chodzi nie o negacjonizm, ale o próbę ochrony państwa polskiego przed oczywiście bezzasadnymi zarzutami o współudział w niemieckich zbrodniach wojennych. W tej sprawie państwo polskie ma swoje oczywiste racje i właśnie w Izraelu – tak wyczulonym na kwestie nierzetelnego relacjonowania historii – powinny one zostać przyjęte z uznaniem i zrozumieniem. Zamiast tego mamy konflikt o niebezpiecznej dynamice, który może rzucić istotny cień na obustronne relacje.

Z drugiej strony trudno udawać, że eskalacja emocji nie służy lokalnym rynkom politycznym, zarówno nad Wisłą, jak i w Tel Awiwie. W obu krajach szykują się wybory, które zazwyczaj podbijają bębenka partyjnych emocji. Niestety również w kwestiach tak drażliwych jak polityka historyczna. W tej sprawie zresztą więcej chyba Warszawę i Tel Awiw łączy, niż dzieli. Efektem są niecodzienne żądania ze strony partnerów i kryzys zaufania. A może być jeszcze gorzej, jeżeli izraelscy politycy nie przyjmą naszych wyjaśnień i zostaną przy swoich uprzedzeniach. Wtedy konfliktowa narracja stanie się między oboma narodami – jak przed ćwierć wiekiem – standardem. Nie namawiam oczywiście do tego, by Warszawa ugięła się przed żądaniami polityków izraelskich. Mamy w walce o swoje dobre imię takie same prawa jak Tel Awiw.

Niemniej jest w tym i gorzkie memento dla Warszawy. Radykalne zaostrzenie polityki historycznej – czego przejawem jest penalizacja głoszenia określonych poglądów – może nas ustawić na kursie kolizyjnym nie tylko z Izraelem. Dużo bardziej ryzykowne będzie narażenie relacji z Berlinem, a jeszcze bardziej z Kijowem. Tego ostatniego należy się wystrzegać najbardziej, bo tu zakładnikiem jest nie tyle polityka historyczna, ile realne bezpieczeństwo. W najpełniejszym i najbardziej wielostronnym tego słowa znaczeniu.