I powtórzył tam, że Niemcy są bardzo ważnym (a nawet strategicznym) partnerem nie tylko gospodarczo, co jest oczywistością, ale i politycznie. Za czasów jego poprzednika Witolda Waszczykowskiego nie było tak wyraźnie słychać podobnego przekazu.

Czaputowicz wyjaśnił gospodarzom, że widzi Polskę wraz z Niemcami w grupie krajów UE, które wyznają demokrację liberalną (w konkurującej grupie są kraje „demokracji protekcjonistycznej"). Rządzący Niemcami mają zapewne inną definicję „demokracji liberalnej", w mniejszym stopniu odnoszącą się do zasad wspólnego rynku, które miał na myśli szef polskiego MSZ. Czaputowicz starał się też minimalizować międzynarodowe znaczenie polskiej debaty na temat reparacji od Niemiec za zbrodnie z czasów II wojny światowej. A ona wywołała w Berlinie bardziej gniewne reakcje niż sprawa reformy polskiego sądownictwa.

Nowy szef polskiej dyplomacji zrobił, co mógł. Ale czy wpłynie to na postrzeganie naszego kraju? To trudne zadanie. Mam wrażenie, że obecnie niemiecki przekaz na temat Polski da się niestety streścić w ten sposób: nie tak to miało wyglądać (to znaczy: na zawsze miał być u władzy obóz anty-PiS), a skoro nie wygląda tak, jak miało, to trzeba coś zrobić z tym błędem, jakim było rozszerzenie UE na wschód. Pomysły mogą być różne: od pozbawienia środków przez zepchnięcie do unii entej prędkości po wymuszenie polexitu.

Czuć za Odrą straszne zniecierpliwienie, choć rząd PiS sprawuje władzę ledwie dwa lata. Czym to jest w porównaniu z okresem, który wielu Polaków przeżyło w biedzie i traumie po niemieckich zbrodniach. Pojednanie, które przed paroma dekadami wymyślali mądrzy przedstawiciele naszych narodów, opiera się na wizji wspólnego uczestnictwa w świecie Zachodu. Niemcy nas do niego wprowadzili, Polacy nie wystawili prawdziwego rachunku za III Rzeszę.

I tak powinno pozostać. Ale wymaga to obustronnych zabiegów. Od Niemiec większych, bo są większe i ponoszą większą odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość Europy.