Premierowi udało się również wywalczyć usunięcie z Rady Ministrów ludzi, którzy byli największym obciążeniem. Bez Macierewicza, Szyszki, Waszczykowskiego czy Radziwiłła łatwiej mu będzie przewalczyć sobiepaństwo „Polski resortowej", zagwarantować spójność gabinetu i mieć poczucie kontroli nad strategią rządu.
Nie bez znaczenia jest również kwestia poprawienia wizerunku rządu PiS za granicą. Z pewnością zyskał Morawiecki mocne argumenty wobec Brukseli i Jeana-Claude'a Junckera, któremu już we wtorek wieczorem mógł całkiem wiarygodnie mówić o zmianie kursu rządzących. Junckerowi zaś wobec tacy pełnej głów najmniej popularnych polskich polityków zostały tylko serdeczne potakiwanie i szczere życzenia.
A jednak trudno nie postawić pytania, w jakim stopniu premier realizuje własny scenariusz, a w jakim jest to scenariusz prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Przede wszystkim rząd to wciąż doskonały kompromis pomiędzy sojusznikami oraz frakcjami w Prawie i Sprawiedliwości. Interesów Kaczyńskiego pilnować będą w nim już nie tylko Błaszczak i Kamiński, ale także druga osoba w partii, od wtorku szef MSWiA – Joachim Brudziński.
Nie bez znaczenia jest również pozostawienie w ekipie w nowych rolach Beaty Szydło i jej najbliższego poplecznika Henryka Kowalczyka. To socjalnie zorientowana przeciwwaga dla pragmatyków premiera. Trudno też nie zauważyć pokojowych gestów wobec prezydenta. Dymisja Macierewicza i Waszczykowskiego to z pewnością ukłon wobec gospodarza pałacu na Krakowskim Przedmieściu, nawet jeśli trochę wymuszony.
Jednak i ta szachownica wpływów to sprawa drugorzędna. Na pierwszy plan wysuwa się już wcześniej zamierzona lub zaimprowizowana przez Kaczyńskiego zmiana: z kursu konfrontacyjnego na pojednawczy. PiS znów zdejmuje maskę radykała, by podjąć próbę przejęcia elektoratu centrum. Nieomylny to znak, że zbliżają się wybory.