Politycznym błędem jest próba przeprowadzenia reformy służby zdrowia w stanie konfliktu z niemal całym środowiskiem lekarskim. Bez przynajmniej milczącej zgody środowiska, którego ma to dotyczyć, reformowanie służby zdrowia to misja zupełnie samobójcza.

Ale też twierdzenie, że niezgoda lekarzy na to, by pracować po kilkanaście godzin na dobę siedem dni w tygodniu, jest nie sabotażem, lecz odruchem zdrowego rozsądku. Nie chcemy, by samoloty sprowadzali na lotniska zmęczeni kontrolerzy lotów, by pilotowali je zmęczeni lotnicy, by tirami, autobusami, tramwajami czy pociągami kierowali przemęczeni i niewyspani ludzie. Dlaczego mamy się godzić z faktem, że leczą nas przemęczeni lekarze? Kiedy w dodatku medycy mają podnosić swoje kwalifikacje, jeśli by zapełnić liczbę wakatów w służbie zdrowia, muszą brać kilka dyżurów z rzędu? Czy to rzeczywiście zdaniem PiS tak wielki skandal, że lekarze występują w interesie pacjentów i nie chcą pracować więcej, niż nakazuje zdrowy rozsądek?

Po wypowiedzeniu klauzul opt-out okazuje się, że w szpitalach brakuje rąk do pracy. Ale czy za fakt, że w Polsce jest za mało lekarzy, odpowiedzialność ponoszą oni sami, a może Ministerstwo Zdrowia, które nadzoruje cały system ochrony zdrowia? Czy to wina lekarzy, że młodzi medycy mogą dostać za zachodnią granicą znacznie większą pensję za swoją pracę niż w Polsce i wolą wyjechać, niż słyszeć, że domaganie się elementarnego zdrowego rozsądku w swej pracy i w swym życiu to inspirowany politycznie sabotaż?

Kosmetyczne zmiany i pudrowanie rzeczywistości już nie wystarczą. Wydaje się, że po latach zaniedbań prowizorycznie reperowanych dosypywaniem kolejnych miliardów złotych system ochrony zdrowia znajduje się dziś na skraju swych możliwości. Im szybciej zrozumie to partia rządząca, tym lepiej. Bo prędko może się okazać, że przeciw sobie ma nie tylko lekarzy, ale też wściekłych pacjentów. Czyli własnych wyborców.