Kim, Trump i łzy Otto Warmbiera

Szczyt USA-Korea Północna był niewątpliwie wielkim medialnym widowiskiem, poprzedzonym kilkoma zwrotami akcji (spotkają się? nie spotkają?) i pełnym napięcia wyczekiwaniem na to, czy Trump wyjdzie ze spotkania już po minucie, czy może jednak dotrwa do lunchu. Najważniejsze pytanie brzmi jednak: czy po tym szczycie zostanie nam coś więcej, niż wspólne zdjęcie Kima i Trumpa?

Aktualizacja: 12.06.2018 16:06 Publikacja: 12.06.2018 12:14

Kim, Trump i łzy Otto Warmbiera

Foto: AFP

Jest oczywiste, że dialog jest lepszy niż potencjalna wojna atomowa, której widmo unosiło się nad światem w 2017 roku. Istotne jest jednak również to, co jest treścią dialogu. Na razie bowiem, całym zyskiem ze szczytu w Singapurze, jest uścisk dłoni między Trumpem a Kimem, który pozwala mieć nadzieję, że w najbliższej przyszłości przywódcy USA i Korei Północnej nie zaczną znów sobie grozić odpaleniem rakiet uzbrojonych w głowice nuklearne.

Wyrażona przez Kim Dzong Una gotowość do podjęcia starań o denuklearyzację Półwyspu Koreańskiego jest zapewne warta tyle, ile papier na którym ją zapisano. Kim Dzong Un doskonale wie, że broń atomowa to jedyny atut, jaki posiada w polityce zagranicznej. Gdyby się jej wyrzekł, byłby narażony na łaskę i niełaskę wielkich mocarstw – a na to pozwolić sobie nie może, bo wie jak kończą autorytarni przywódcy, stający się – z różnych względów – zbyt kłopotliwi, którzy nie mają jednak nuklearnego straszaka . Kim z pewnością chętnie podejmie wieloletnie negocjacje, kończąc każde spotkanie z Trumpem zapewnieniem o umiłowaniu pokoju, ale wszystko zostanie po staremu.

Czytaj więcej:

Chrabota: Śniadanie z Hitlerem

Haszczyński: Trump i Kim: Atomowa dyplomacja

No, prawie wszystko, bo Kim Dzong Un jednak zyskał coś dzięki szczytowi w Singapurze. Trump, chcąc nie chcąc, umocnił legitymizację północnokoreańskiego dyktatora, pozując z nim do zdjęć, tak jak pozuje do nich z Angelą Merkel czy Emmanuelem Macronem. Dla Kima uwieczniony przez fotoreporterów uścisk dłoni z Trumpem to polityczny zysk. Zarówno w polityce wewnętrznej (północnokoreańskie media z pewnością nie omieszkają zauważyć na wszelkie sposoby, że przywódca Korei Północnej rozmawia z prezydentem najpotężniejszego państwa świata jak równy z równym – co będzie świadczyć o tym, iż „słuszną linię ma nasza władza”), jak i zagranicznej, w której uścisk dłoni z Trumpem jest dowodem na przełamanie politycznej izolacji Pjongjangu. Kim może więc wracać do Korei Północnej w dobrym humorze – tak naprawdę nie zaoferował Trumpowi niczego konkretnego, a zyskał prestiż, jakim wcześniej nie cieszył się jego ojciec czy dziadek.

Najważniejsze pytanie brzmi więc: jak uścisk dłoni z Kimem chce wykorzystać Trump? Czy chodziło tylko o medialne show, pozwalające zbudować narrację o wielkim przywódcy, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych? Czy administracja obecnego prezydenta ma pomysł jak skłonić Pjongjang do tego, by za pięknymi słowami o pokoju i denuklearyzacji poszły czyny?

W dokumencie podsumowującym szczyt najważniejszym zdaniem jest niewątpliwie to mówiące o „zobowiązaniu obu stron do podjęcia działań zmierzających do całkowitej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego”. Jest też mowa o „ustanowieniu nowych stosunków między USA a KRLD, zgodnie z pragnieniem narodów obu krajów dla pokoju i dobrobytu”, co mogłoby sugerować, że po 55 latach, jakie minęły od zakończenia wojny koreańskiej, USA i Korea Północna podpiszą traktat pokojowy. To więcej niż nic, ale za mało, by powiedzieć, że jest to coś. To dobry punkt wyjścia dla dalszych rozmów, ale jednocześnie to sformułowania na tyle ogólne, że każda ze stron może się z nich, bez szwanku dla swojej reputacji, bezboleśnie wycofać. Z żalem stwierdzając, że podjęła działania zmierzające do denuklearyzacji, które jednak nie zakończyły się sukcesem. Albo próbowała ustanowić nowe stosunki z partnerem, ale ten nie wykazał się równie dobrą wolą.

Kiedy patrzyłem na Kima i Trumpa wymieniających uśmiechy, nie mogłem zapomnieć o łzach w oczach Otto Warmbiera, młodego obywatela USA, który przed obliczem surowych sędziów z Korei Północnej przepraszał za popełnienie największego błędu w swoim życiu. Tym błędem było zerwanie ze ściany hotelu w Pjongjangu propagandowego plakatu. I za ten błąd młody Amerykanin zapłacił życiem. Mam nadzieję, że Donald Trump też pamiętał o Warmbierze i jest świadom tego, że rozmawiał z przywódcą kraju, w którym wielu obywateli płaci życiem lub zdrowiem za tego typu „zbrodnie”.

Jeśli Trump pamiętał o Warmbierze, to nie obwieści sukcesu po powrocie do Waszyngtonu. Bo spotkanie w Singapurze to dopiero jakiś prolog do historii, na końcu której, być może, tli się wolność. A to największa wartość, jaką Zachód dał światu.

Jest oczywiste, że dialog jest lepszy niż potencjalna wojna atomowa, której widmo unosiło się nad światem w 2017 roku. Istotne jest jednak również to, co jest treścią dialogu. Na razie bowiem, całym zyskiem ze szczytu w Singapurze, jest uścisk dłoni między Trumpem a Kimem, który pozwala mieć nadzieję, że w najbliższej przyszłości przywódcy USA i Korei Północnej nie zaczną znów sobie grozić odpaleniem rakiet uzbrojonych w głowice nuklearne.

Pozostało 89% artykułu
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy