Artur Bartkiewicz: Ilu premierów mamy w Polsce?

Jeśli problem stworzony przez byłą premier dla rządu nowego premiera musi rozwiązywać nadpremier, to znaczy, że mamy poważny problem z systemem władzy w Polsce.

Aktualizacja: 06.04.2018 14:36 Publikacja: 06.04.2018 13:58

Artur Bartkiewicz: Ilu premierów mamy w Polsce?

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

To, że w sytuacji, gdy zdemaskowany został system podwójnych wynagrodzeń dla ministrów, ukrytych pod pozorem nagród (które – cytując Beatę Szydło – im się po prostu należały), jedynym rozwiązaniem będzie owych nagród oddanie, było jasne od momentu, gdy sondaże zaczęły wskazywać na niezadowolenie elektoratu. PiS, który suchą nogą przechodził przez kolejne, większe i mniejsze kryzysy (spór z UE, kontrowersje wokół reformy sądownictwa, kryzys w relacjach z USA i Izraelem, czarne protesty, etc.) nagle wpadł w pułapkę własnej antyelitarnej retoryki fundując sobie dowód grzechu śmiertelnego w oczach nawet najwierniejszych wyborców – hipokryzji. Trudno bowiem stroić się w szaty ostatnich sprawiedliwych, którzy za nic mają dobra doczesne dbając jedynie o dobro Rzeczypospolitej w sytuacji, gdy bohaterowie dobrej zmiany po cichu inkasują dziesiątki tysięcy złotych z państwowej kasy. W momencie, gdy wysokość nagród została ujawniona, mleko się wylało. Aby historia o pazernych ministrach PiS nie była opowiadana aż do dnia kolejnych wyborów parlamentarnych, trzeba było z owymi fruktami władzy się pożegnać. Pod tym względem ogłoszona przez Kaczyńskiego decyzja o tym, iż ministrowie przekażą nagrody na Caritas, jest racjonalna.

Diabeł tkwi jednak w szczegółach. A te wyglądają następująco. Kiedy sprawa nagród zaczęła robić się głośna, premier Mateusz Morawiecki zareagował racjonalnie: otrzymane od Beaty Szydło pieniądze przekazał na cel charytatywny, ogłosił, że on sam nagród przyznawać nie będzie i zasygnalizował, że konieczna jest debata o zarobkach ministrów i – ewentualnie – ich podniesienie. Problem w tym, że nic więcej zrobić nie był w stanie. Morawiecki nie zażądał od ministrów – było nie było swoich podwładnych – by poszli w jego ślady. Mało tego – nie był w stanie powstrzymać byłej premier, a obecnie wicepremier, a więc również swojej podwładnej, przed histerycznym wystąpieniem w Sejmie, które kryzys pogłębiło. Nie potrafił też powstrzymać polityków PiS od ogłaszania w mediach, że nagrody zostały przyznane zgodnie z prawem, więc o co właściwie chodzi. Cała sytuacja dobitnie pokazała, że Morawiecki może być szefem rządu dysponującego swobodą działania, jakiej w III RP nie miał dotąd żaden inny gabinet – ale nie posiada realnej władzy.

Władzy, której – jak się okazuje – nie posiadała też była premier Beata Szydło. Ona z kolei rzuciła na szalę swój autorytet, broniąc jak lwica przyznanych przez siebie nagród, perorując jak ciężką pracę wykonali jej ministrowie i gromiąc opozycję za to, że ta ma czelność wypominać jej rządowi brak obiecanej przez samą Szydło pokory.

Obrona ta zdała się jednak na nic, bo na koniec na scen ę wyszedł jedyny dysponent realnej władzy w Polsce – Jarosław Kaczyński – i ogłosił, że ministrowie mają nagrody wpłacić na wskazany przez niego cel, a cała reszta elit politycznych w Polsce ma zacisnąć pasa. Obok Kaczyńskiego nie było w tym momencie Morawieckiego. Nie było Szydło. Był tylko on – nadpremier i dobry gospodarz, który wysłuchał głosu ludu i postanowił zafundować mu igrzyska kosztem zabranego ministrom (i – przy okazji – posłom, samorządowcom oraz prezesom spółek Skarbu Państwa) chleba.

Kaczyński, występując w roli dobrego cara, który musi smagnąć batem złych bojarów (wszak – jak mówiła wcześniej Beata Mazurek – prezes PiS nie wiedział o nagrodach), niewątpliwie prowadzi tu własną grę wykorzystując całą sytuację do umocnienia swojej władzy w obozie Zjednoczonej Prawicy. Jeśli posłowie PiS na apel Kaczyńskiego karnie obniżą sobie pensje, będzie to dowód na to, że prezes PIS może swojej trzódce wydać dowolne polecenie – i zostanie ono bez mrugnięcia okiem wykonane. Alternatywą dla owej trzódki byłyby bowiem pewnie przedterminowe wybory i ryzyko utraty nie 20 ale 100 proc. poselskiej pensji.

Prezes PiS rozgrywając swoją partyjną grę dewastuje jednak system władzy w Polsce. Sam stawia premiera Morawieckiego w roli figuranta – kogoś kto ma zarządzać aktywami zdobytymi przez PiS w wyniku wygranych w 2015 roku wyborów, ale nie rządzić – bo od rządzenia jest nadpremier z Nowogrodzkiej. Niejako przy okazji Kaczyński pokazuje też miejsce w szeregu poprzedniej premier, jawnie kwestionując jej decyzję o przyznaniu nagród i zmuszając członków jej „biało-czerwonej drużyny” (i ją samą – wszak Szydło przyznawała nagrody również sobie) do przyznania się do błędu i karnego oddania dziesiątek tysięcy złotych.

Żaden z dwóch premierów rządzących krajem po 2015 roku nie może się więc równać jeśli chodzi o posiadaną władzę z posłem Kaczyńskim. W ten sposób zaliczamy kolejne zajęcia z kursu antydemokracji – bo demokracja opiera się na tym, że rządzący ponosi odpowiedzialność za swoje błędy. My mamy system, w którym rządzący, po pojawieniu się problemu, wychodzi na scenę cały na biało i karci podwładnych. I oczywiście nic nie wie o ich grzechach do momentu, w którym musi ich za nie ukarać.

Ilu premierów mamy w Polsce? Odpowiedź na zadane w tytule pytanie nie będzie zaskakująca: mamy jednego premiera. Paradoksem stworzonego przez PiS systemu władzy jest jednak to, że jest nim ten polityk, który po 2015 roku ani przez chwilę premierem nie był.   

To, że w sytuacji, gdy zdemaskowany został system podwójnych wynagrodzeń dla ministrów, ukrytych pod pozorem nagród (które – cytując Beatę Szydło – im się po prostu należały), jedynym rozwiązaniem będzie owych nagród oddanie, było jasne od momentu, gdy sondaże zaczęły wskazywać na niezadowolenie elektoratu. PiS, który suchą nogą przechodził przez kolejne, większe i mniejsze kryzysy (spór z UE, kontrowersje wokół reformy sądownictwa, kryzys w relacjach z USA i Izraelem, czarne protesty, etc.) nagle wpadł w pułapkę własnej antyelitarnej retoryki fundując sobie dowód grzechu śmiertelnego w oczach nawet najwierniejszych wyborców – hipokryzji. Trudno bowiem stroić się w szaty ostatnich sprawiedliwych, którzy za nic mają dobra doczesne dbając jedynie o dobro Rzeczypospolitej w sytuacji, gdy bohaterowie dobrej zmiany po cichu inkasują dziesiątki tysięcy złotych z państwowej kasy. W momencie, gdy wysokość nagród została ujawniona, mleko się wylało. Aby historia o pazernych ministrach PiS nie była opowiadana aż do dnia kolejnych wyborów parlamentarnych, trzeba było z owymi fruktami władzy się pożegnać. Pod tym względem ogłoszona przez Kaczyńskiego decyzja o tym, iż ministrowie przekażą nagrody na Caritas, jest racjonalna.

Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka
Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty