PiS postanowił jednak tych starych rad nie słuchać. Oburzającej nawet dla własnych wyborców sprawy nagród dla ministrów nie tylko nie przeciął, ale wręcz zamienił ją w wieloodcinkowy serial. To strzał w stopę, w dodatku rozłożony na raty.

Gdy już wydawało się, że do PiS dotarło, jakie szkody wizerunkowe wyrządziła mu kwestia nagród, sami ministrowie postanowili sprawę obywatelom przypomnieć. I broniąc swej czci oraz dobrego imienia, pogrążyli całą partię. Premier Beata Szydło w czwartek w Sejmie stwierdziła, że nie wstydzi się nagradzania ministrów, bo ciężko pracowali. Sęk w tym, że nie wahała się też przyznać nagrody sobie samej. Beata Kempa stwierdziła, że nagrody ministrom po prostu się należały, bo ciężko pracowali, a nie chodzili na obiady do Sowy. Problem polega na tym, że miliony Polaków ciężko pracują, a jakoś nikt nie chce ich dodatkowo nagradzać... Również minister energii stwierdził, że na nagrodę zasłużył, bo przecież twardo negocjował z Brukselą.

Kilka tygodni temu Mateusz Morawiecki, zdając sobie sprawę, jak ryzykowna dla obozu władzy jest kwestia nagród dla VIP-ów, zabronił ich przyznawania, a także zapowiedział zmniejszenie liczby wiceministrów, by sprawić wrażenie, że rząd gotów jest oszczędzać na sobie. Tyle tylko, że wszystko, co mógł zyskać Morawiecki, odwołując wiceministrów (stanowiska straciło już ponad 20), teraz niszczą swoimi wypowiedziami kolejni ministrowie.

A sprawa może się dla PiS okazać poważna. Problem bowiem polega na tym, że wyborcy wybaczają tej partii błędy czy kłopoty wynikające ze zwykłej nieudolności, ale jej legitymizacja opiera się na poczuciu moralnej wyższości nad poprzednikami. PiS miał nie tylko odsunąć od władzy PO, ale też wyznaczyć wyższe standardy. Sympatykom tej partii może nie przeszkadzać polityka łupów: przejmowanie wszystkich instytucji i urzędów – wszak mieści się to w logice politycznej wojny. Sprawa nagród ma jednak inną naturę. Podobnie jak wcześniejsza saga Bartłomieja Misiewicza, tak teraz nagrody mogą sprawić, że zarzut pazerności (a dalej – nieuczciwości) przylgnie do PiS, co może w oczach wielu wyborców mocno uderzyć w etyczną legitymizację tej władzy.

Nic dziwnego, że prezes Jarosław Kaczyński – z wyjątkiem miesięcznicy – niemal nie pokazuje się publicznie od czasu wybuchu skandalu z nagrodami. Woli, by to rząd i ministrowie musieli połknąć tę (i inne) żabę, niżby to odium miało spaść ma niego. Paradoksalnie jest to szansa dla premiera Morawieckiego, by pokazał, że potrafi sobie radzić z kryzysami. Musi się tylko wykazać prawdziwą determinacją.