Coraz częściej słychać rozgoryczenie po stronie przeciwników PiS, że Bruksela nie zwiększa presji na polski rząd. Co prawda skierowała sprawę o stwierdzenie zagrożenia praworządności w ramach artykułu 7 unijnego traktatu do Rady UE, czyli na poziom rządów państw członkowskich, ale jest mało prawdopodobne, aby coś konkretnego z tego wynikło.

Rządowi PiS sprzyja to, że UE ma teraz inne problemy. Nie tylko te dotyczące praworządności w naszym regionie (Węgry, Bułgaria, Rumunia czy Czechy), ale też polityczne komplikacje w Hiszpanii, gdzie w więzieniu siedzą politycy katalońscy, czy wybory we Włoszech, gdzie do władzy może wrócić ugrupowanie Silvio Berlusconiego. Polityk, który może uchronić Włochy przed rządami populistów z Ruchu Pięciu Gwiazd, jest skazany prawomocnym wyrokiem za przestępstwa podatkowe, co odbiera trochę wiarygodności ewentualnemu przyszłemu namaszczonemu przez niego rządowi. Nie pomaga powolne tworzenie koalicji w Niemczech i fakt, że kanclerz Angela Merkel będzie miała znacznie słabszy mandat niż w poprzednich kadencjach. Główny orędownik twardego stanowiska UE w sporze o praworządność, Emmanuel Macron, ma więc teraz inne problemy, bo ciągle nie może się doczekać partnera do reformowania Unii.

Wszystko to razem powoduje, że Bruksela chciałaby jak najszybciej pozbyć się problemu polskiego. Warszawa chyba o tym wie i stąd gra pozorów, która pozwala obu stronom na zachowanie twarzy. Polska nie zmieni ani przecinka w kwestionowanych przez Komisję Europejską pięciu ustawach dotyczących funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, ale jej premier, ministrowie i dyplomaci będą prowadzić kulturalny dialog z Brukselą, którego tak bardzo brakowało przez ostatnie dwa lata. Bruksela nie wierzy, że obycie i znajomość angielskiego u nowego premiera zmienia cokolwiek w istocie sporu. Podobnie jak nie zmienia niczego fakt, że nowy minister spraw zagranicznych chce spotykać się z Fransem Timmermansem. Ale te gesty pozwalają KE grać na czas, bo otwarta wojna z Polską jest ostatnią rzeczą, której chciałby teraz przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, czy przywódcy państw UE.

Nie znaczy to, że Polska nie poniesie konsekwencji. One się pojawią w postaci mniejszych środków z unijnego budżetu, ale i to posunięcie nie będzie prawdopodobnie prezentowane jako represje za naruszanie praworządności. Będzie po prostu efektem mniejszej sympatii do Polski i mniejszej skłonności do solidarności finansowej z krajami, które nie przestrzegają wspólnych wartości.