Czy tak się stanie, to jednak pieśń przyszłości. Na dziś licz się co innego. Zmiany w obsadzie resortów to zarówno zrzucenie przez Morawieckiego balastu najgorzej kojarzonych nazwisk, jak i wykluczenie z rządu ludzi, którzy jak Szyszko, czy Macierewicz najbardziej rozbijali jego jedność, bądź jak Waszczykowski, czy Radziwiłł nie umieli wybić się na polityczną samodzielność.

Czy jednak wykluczenie z rządu najważniejszych obciążeń wizerunkowych to zasługa Morawieckiego, czy tylko przebiegły plan prezesa? Tego jednoznacznie rozstrzygnąć nie można. Obstawiałbym to drugie. Trudno w tej sytuacji nie przypomnieć sobie starego żydowskiego dowcipu o wielorodzinnej rodzinie i kozie. Pozbycie się kozy niczego w poziomie życia rodziny nie zmienia, ale daje pozór komfortu.

Morawiecki może mieć przez chwilę iluzję politycznej siły i szansy przewalczenia koszmaru „Polski resortowej”, a prezes i tak wciąż  będzie układał klocki na własnych warunkach.


 

 

 

Mimo wszystko – moim zdaniem – cała operacja rekonstrukcji to – na ten moment - majstersztyk. Mimo braku realnej zmiany w polityce Kaczyńskiemu udaje się (podobnie jak w kampanii wyborczej) złagodzić wizerunek rządzących. To znak dla labilnego centrum (sondaże dla PiS z pewnością poszybują) i fatalna informacja dla opozycji.

To również niezłe preludium dla wieczornych rozmów Morawieckiego w Brukseli, który będzie mógł wiarygodnie perorować o proeuropejskich zmianach. Koniec z kryzysem białowieskim, koniec ze złowieszczymi psychozami, rząd PiS się cywilizuje, a z sądami „jakoś sobie poradzimy”. Trudno o lepsze podkreślenie wiarygodności nowego premiera, niż taca pełna najmniej popularnych głów. Bruksela nie ma ruchu. Musi tę narrację „kupić”.