Czytaj także:

Rok temu większość prognoz pokazywała, że pozycja i popularność Szydło będą tylko rosnąć. Przez kolejne miesiące pani premier budowała konsekwentnie swój wizerunek. I choć na pozór utrata stanowiska może oznaczać największą przegraną, wydaje się, że posłanka z Brzeszcz nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Okoliczności, w jakich straciła swe stanowisko, raczej budują wokół niej atmosferę sympatii, zaś odłożony kapitał społecznego zaufania z pewnością będzie w przyszłości jeszcze procentować. Dwuletni staż na stanowisku premiera jednego z największych krajów Europy daje byłej szefowej rządu niezłe kwalifikacje do tego, by kandydować na ważne stanowiska w kraju i za granicą. A Jarosław Kaczyński ma w swej talii kart atut, który może wykorzystać czy to na trudne wybory prezydenckie w Warszawie, czy na komisarza w Brukseli, nie wspominając już o innych, „łatwiejszych wyzwaniach”.

Z kolei Morawiecki przez wiele miesięcy miał przeciw sobie sporą część partii rządzącej, musiał walczyć z Szydło i koalicją nielubiących go ministrów o większą kontrolę nad gospodarką i finansami, jednak na koniec roku został szefem rządu. I pod tym względem Mateusz Morawiecki osiągnął największy sukces w 2017 r. Tym bardziej że jeszcze przed wyborami 2015 r. znany był wyłącznie w kręgach bankowców i historyków zajmujących się Solidarnością Walczącą.

Ale słodycz tego sukcesu goryczką przyprawia skala wyzwań stojących przed premierem. Już na początku roku ruszy do Brukseli, by z szefem Komisji Europejskiej rozmawiać o procedurze ochrony praworządności wszczętej przez Unię przeciwko Polsce. Z jednej strony nowy premier ma szanse na nowe otwarcie, wiązane są z nim szanse na ocieplenie wizerunku Polski, z drugiej zaś reforma sądownictwa, delikatnie rzecz ujmując, nie budzi entuzjazmu nawet w części obozu prawicy i wywołuje niepokój u naszych partnerów od Brukseli po Waszyngton.

Premier Morawiecki musi też pamiętać o skomplikowanej sytuacji politycznej na własnym zapleczu. Beatę Szydło Jarosław Kaczyński przez wiele miesięcy traktował jako kogoś, kto zabrał mu premierostwo. I choć teraz to sam prezes PiS uznał, że to jeszcze nie czas, by zasiąść w fotelu szefa rządu, Morawiecki musi pamiętać, że sytuacja w partii może się zmienić znienacka – zupełnie bez jego winy. Być może Morawiecki powinien powiesić w gabinecie portret Szydło, by za każdym razem, gdy na niego spojrzy, był gotów na nagły zwrot akcji, który może pozbawić go stanowiska. Najważniejsze, by – nim do tego ewentualnie dojdzie – premier spełnił pokładane w nim nadzieje.