Najbardziej znana to śmierć Jolanty Brzeskiej, spalonej w Lesie Kabackim działaczki lokatorskiej. Ale przecież to niejedyna sprawa mrożąca krew w żyłach. Nikt nie wie, ile zdarzyło się samobójstw, nikt jeszcze nie policzył, ile rodzin wylądowało na bruku. „Rzeczpospolita” pisze dziś o tym, że Prokuratura Okręgowa na warszawskiej Pradze prowadzi śledztwo w sprawie „doprowadzenia namową lub udzielenia pomocy do targnięcia się na życie przez mężczyznę, któremu w przeszłości przysługiwały roszczenia do części nieruchomości nazywanej »Folwark Służewiec«”.

Mariusz R. za niewielką sumę sprzedał swoje prawo do spadku po ojcu i babci znanemu handlarzowi roszczeń. To mogła być fortuna warta setki tysięcy złotych. R. zabił się w rok po podpisaniu ostatniej notarialnej umowy z handlarzem. Wtedy, w 2013 r., śledztwo umorzono. Prawie nikt nie widział jeszcze w złodziejskiej, dzikiej warszawskiej reprywatyzacji nic złego.

Przez lata po 1989 r. na tym procederze tuczyły się szemrane kancelarie i handlarze jak z prozy Dickensa czy może raczej Dostojewskiego. W nowszym, bardziej eleganckim oczywiście wydaniu. Korzystali z możliwości, jakie dostali na tacy od świata polityki.

Wielka część odpowiedzialności za ten stan rzeczy spoczywa na Hannie Gronkiewicz-Waltz. Nie udzieliła pomocy ofiarom: wyrzucanym lokatorom, prześladowanym przez czyścicieli kamienic mieszkańcom, wyzutym z własności spadkobiercom. Prezydent stolicy oczywiście nie ponosi jednoosobowej odpowiedzialności za wszystko. Ale powinna się wreszcie przełamać i zamiast cytować podczas konferencji prasowej numery paragrafów z procedur prawniczych, głośno i wyraźnie potępić to, co się działo. Najlepiej na forum sejmowej komisji weryfikacyjnej, bo tam padają najcięższe oskarżenia. Szkoda, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie chce skorzystać z okazji. Więcej może się przecież ona nie trafić.