Zapowiedź rekonstrukcji rządu uwolniła dżina z butelki. Opór, z jakim spotkał się Jarosław Kaczyński, konsultując wewnątrz partii rozmaite scenariusze funkcjonowania Zjednoczonej Prawicy w drugiej części kadencji, może świadczyć o tym, że zapoczątkowana wetami Andrzeja Dudy dekompozycja obozu władzy postępuje.

Dezorientację widać również po stronie sympatyków PiS. Rzut oka na serwisy społecznościowe wystarczy, by zobaczyć, że po pierwszym szoku, jakim dla wiernych wyborców prawicy był konflikt prezydenta z jego macierzystym ugrupowaniem, przyszło kompletne zmieszanie wywołane już pierwszymi pogłoskami o możliwej dymisji Beaty Szydło. Część komentatorów uważa, że wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego przyjmą każdą decyzję, która wychodzi z jego gabinetu. Być może w dłuższej perspektywie tak się stanie, ale rekonstrukcja stała się nawet dla twardogłowych ciężką próbą.

Jeśli więc popatrzeć na bilans operacji „rekonstrukcja”, PiS wychodzi z niej z rozchwianym politycznym zapleczem i skonsternowanym elektoratem. Do tego doliczyć trzeba osobiste urazy tych, których odstawiono na boczny tor, bo albo podziękowano im za dotychczasową pracę, albo pominie się ich przy nowych nominacjach. Bilans szkód przeciągającej się tygodniami rekonstrukcji stanowić będzie obciążenie dla ekipy, w której rękach spocznie zadanie poprowadzenia partii do wyborów.

Dlatego też wylanie oliwy na wzburzone morze politycznych emocji będzie najważniejszym zadaniem Jarosława Kaczyńskiego przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi. Wbrew świetnym sondażom cierpliwość politycznego zaplecza i wyrozumiałość elektoratu też mają swoje granice.

I to nie po stronie rządu, ale kierownictwa PiS będzie leżało zadanie posklejania partii i stworzenia nowej równowagi sił. Jeśli Kaczyńskiemu się to teraz nie uda, będzie to sygnał dla wszystkich, którzy myślą o walce o schedę po liderze PiS, że czas zacząć przekuwać swoje marzenia w konkretne działania. To zaś byłby wymarzony scenariusz dla opozycji.