Zadba o to nie tylko 380 dziennikarzy z 67 krajów, którzy przeczesują terabajty danych i miliony stron dokumentów przekazanych mediom przez anonimowe źródło. Machina, która uderzy nie tyle w najbogatszych, którzy przenosili swoje oszczędności do rajów podatkowych, ile w wyznawany od wielu dekad dogmat, według którego swobodny przepływ kapitału ma wyłącznie zalety, ruszyła już wcześniej przy okazji afery „Panama Papers”.

W całej sprawie najciekawsze jest to, że tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się dzięki ujawnionym dokumentom niczego odkrywczego. To, że najbardziej zamożni ludzie świata bywają gospodarczymi patriotami takich państw, jak: Kajmany, Bermudy czy Malta, nie jest wielkim zaskoczeniem. Wzburzenie, jakie wywołuje „Paradise Papers”, bierze się raczej z politycznej zmiany klimatu.

Zmiany, która zdaje się opierać na dwóch filarach. Pierwszym z nich jest narastające niezadowolenie z nierówności ekonomicznych. Według najnowszego raportu organizacji Oxfam ośmiu najbogatszych ludzi świata dysponuje majątkiem porównywalnym z „oszczędnościami” biedniejszej połowy ludzkości.

Drugi powiew nowości wiąże się z rosnącą popularnością ruchów, które można nazwać nacjonalistycznymi. W kolejnych zachodnich, tzw. stabilnych, demokracjach świetne wyniki odnotowują partie, które poza antyimigrancką retoryką łączy postulat zahamowania globalizacji. Ich sukcesy świadczą o słabnącej wierze w zalety nieskrępowanego rynku i w to, że kapitał nie ma narodowości. I jednocześnie zmniejszającej się tolerancji dla tych, którzy lokują swoje majątki w rajach podatkowych.

Królowa Elżbieta II, prezydent Kolumbii, Madonna czy wielu innych zamieszanych w „Paradise Papers” prawdopodobnie nie popełniło żadnego przestępstwa. Ot, wykorzystali istniejące w prawie luki. Nie uchroni ich to jednak przed „gniewem ludu”. Polityczny klimat, w przeciwieństwie do prawa, działa wstecz.