Kiedy we wrześniu grała tam Legia przyszło 24 tysiące widzów. To rekord, ale trochę mało jak na 630-tysięczne miasto. W sobotę było niewiele mniej, bo do Wrocławia przyjechała Wisła. Ekstraklasa SA skrupulatnie liczy kibiców, cieszy się z każdego, odnotowuje rekordy frekwencji, ale gdyby poziom gry był wyższy, widzów byłoby jeszcze więcej.

Kluby z historią: Legia, Wisła, Lech, Śląsk, Górnik wciąż przyciągają widzów, ale Ruch, Polonia, ŁKS, Stal Mielec przekonały się, że na samej nazwie długo się nie pojeździ. Cracovia zamyka tabelę, więc może liczyć już tylko na pięć tysięcy najwierniejszych kibiców. A do niedawna było ich o trzy tysiące więcej. Górnik, któremu przepowiadano, że nigdy nie zapełni nowego stadionu na 22 tysiące miejsc robi to w każdym meczu. Ale Górnik gra, że aż miło popatrzeć, a kibica się nie oszuka.

Śląsk przegrał z Wisłą, jednak robił co mógł. To była pierwsza porażka od dziewięciu kolejek i pierwsza na swoim stadionie. Ostatni raz wrocławianie przegrali jeszcze w lipcu. Wisła solidnie zapracowała na zwycięstwo, a Carlitos, który jedną bramkę strzelił, a przy drugiej podawał potwierdził, że jest jednym z wyróżniających się zawodników ekstraklasy. Zdobywa gole z gry, z rzutów karnych i wolnych. Nie zrobił kariery w Hiszpanii, Rosji i na Cyprze, odnalazł się w Polsce. Podobnie jak jego rodak Igor Angulo z Górnika. Trener Wisły Kiko Ramirez też nie był w Hiszpanii powszechnie znany, a w Polsce wiedzie mu się całkiem nieźle. Angulo jest liderem listy strzelców, Carlitos zajmuje drugie miejsce. To równie dobrze świadczy o nich jak niezbyt dobrze o ekstraklasie.

- Takie mecze bolą - powiedział do kamery Canal + Jerzy Brzęczek po porażce Wisły Płock z Koroną. Trudno nie przyznać mu racji. Brzęczek odbudował Wisłę, zdobył tytuł „Trenera Września”, jego drużyna miała przewagę w spotkaniu w Kielcach i kiedy wydawało się, że wcześniej czy później powinna ją potwierdzić bramką, sama ją straciła. Bolesny błąd popełnił bramkarz Seweryn Kiełpin, drugi gol padł po rykoszecie i Korona wygrała 2:0.

Kiełpin miał pecha, a do zwycięstwa Korony przyczynił się 29-letni Maciej Gostomski. Korona jest jego czternastym klubem. Wędrował z jednego do drugiego, był na stażu nawet w Manchesterze City, grał w Legii, z Lechem zdobył mistrzostwo (i zawalił finał Pucharu Polski), ale nigdzie nie może miejsca zagrzać. Może w Kielcach mu się uda. Są tacy piłkarze, którzy kończą kariery z opinią wielkich talentów, tylko trudno sobie przypomnieć co osiągnęli.