Oznacza bowiem, że jest jeszcze dla nich nadzieja. Pacjent rokuje wyzdrowienie. Inaczej nie opłacałoby się wydawać gigantycznych środków na walkę o jego życie na tym oddziale.

Inni, u których szanse są mniejsze, dogorywają na oddziałach zwykłych. Oddziały intensywnej terapii to zazwyczaj, nawet w bardzo dużych szpitalach, zaledwie kilka łóżek, właśnie ze względu na wysokie koszty ich utrzymania. Pracujący tam lekarze anestezjolodzy i inni mają status elitarnych żołnierzy jednostek specjalnych. Bez przerwy walczą o czyjeś życie. Dla chorych jest wszystko co najlepsze i najdroższe, bo na tym właśnie polegają realizowane tam procedury. Często się nie udaje. Najdroższy sprzęt nie daje rady, pacjent nie ma sił walczyć i umiera. Ale czasem też opuszcza oddział intensywnej terapii i trafia na kardiologię czy gastrologię, by tam dochodzić do siebie i leczyć się dalej. Otrzymuje drugą szansę.

Na ile to wszystko wycenić? Lekarze anestezjolodzy alarmują, że w związku ze zmianą sposobu finansowania zapisaną w ustawie o sieci szpitali dyrektorzy placówek próbują oszczędzać na oddziałach intensywnej terapii, najdroższych ze wszystkich. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że zdarza się, iż pacjenci są wożeni karetką w poszukiwaniu oddziału, który zechciałby ich przyjąć. Po co komu taki chory, na którego trzeba wydać kupę pieniędzy? To przecież grozi przekroczeniem limitu.

Na marginesie burzliwej dyskusji na temat finansowania ochrony zdrowia pojawiają się głosy, że trzeba myśleć nie tylko o tym, „ile”, ale także o tym, „jak” wydawać pieniądze. Źle pomyślany system zmarnuje każdą kwotę. Jeśli takie sytuacje, jak opisywane przez nas dzisiaj, będą się powtarzać, to będzie to praktycznym i namacalnym dowodem na to, że pomysł sieci szpitali jest nietrafiony i źle zaprojektowany. A przecież ustawa dopiero co weszła w życie…

Młodzi lekarze, domagając się zwiększenia środków na ochronę zdrowia, walczą także o to, by oddziały intensywnej terapii miały jak najwięcej łóżek i mogły ratować jak najwięcej pacjentów. To, że dziś trzeba się domagać, by w ogóle ich przyjmowały, zakrawa na ponury żart.