We wpisie na Facebooku Zandberg, członek zarządu Partii Razem, piętnuje „narażanie zdrowia dziecka”, przypomina wiceministrowi sprawiedliwości, że „dzieci nie są niczyją własnością – ani rodziców, ani państwa. Są ludźmi, na straży ich podstawowych praw stoi państwo”. 

To teraz cofnijmy się o, powiedzmy, trzy miesiące i wyobraźmy sobie, że rodzice chcą usunąć ciążę. Dziecko – to samo, rodzice – ci sami. Ale założę się, że nagle zostaliby uznani za odpowiedzialnych, brzuch (i rosnący w nim człowiek) byłby „własnością kobiety”, a państwo przeszkadzające w aborcji byłoby „opresyjnym”, bo rządzonym przez katolicki ciemnogród. A gdyby matka w końcu swe dziecko pozbawiła życia i opowiedziała o wielkiej uldze, jaką odczuła, może nawet dostałaby nagrodę od jakiegoś liberalnego dziennika? 

I weź tu człowieku zorientuj się, kiedy można dziecku zaszkodzić, a kiedy nie…