Politycy PiS chyba za bardzo wzięli sobie do serca pierwszy odcinek nowego sezonu „Ucha Prezesa", w którym lider partii rządzącej krzyczy na wicepremiera i ministra nauki za to, że nie dość entuzjastycznie głosował za przyjęciem nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Gdy tylko Jarosław Gowin ogłosił reformę szkolnictwa wyższego, część z nich rozpoczęła przeciwko niemu wojnę podjazdową.

Winą wicepremiera, jak stwierdził wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, miał być fakt, że nie skonsultował propozycji reformy ze swoim zapleczem politycznym, które ma zmiany przegłosować. Zarzut ten jest o tyle ciekawy, że Gowin konsultował założenia reformy od dwóch lat z rektorami, profesorami i doktorami z całej Polski, próbując włączyć całe środowisko akademickie w proces tworzenia przepisów, które ambitnie nazwano nową konstytucją polskiej nauki. Reforma rzeczywiście nie była w szczegółach konsultowana z Klubem Parlamentarnym PiS, ale warto przypomnieć, że... nie trafiła jeszcze do Sejmu. Została dopiero zawieszona na stronach Rządowego Centrum Legislacji i przechodzić będzie standardowy proces konsultacji międzyresortowych. Dopiero za kilka–kilkanaście tygodni trafi do parlamentu.

Można jednak zrozumieć irytację części polityków PiS na Gowina. Jego działanie jest rzeczywiście złamaniem standardów „dobrej zmiany" w kwestii legislacji. Nagminne w tej kadencji jest przecież zgłaszanie projektów rządowych jako poselskich, byle tylko uniknąć konsultacji, a następnie przepychanie ich w Sejmie i sejmowych komisjach kolanem (najczęściej pod osłoną nocy) przy odrzucaniu zarzutów, które pojawiają się ze strony partnerów społecznych i opozycyjnych. Z tej perspektywy rzeczywiście Gowin naruszył wyznaczone przez PiS standardy.

W wywiadzie udzielonym kilka dni temu „Rzeczpospolitej" minister nauki przyznał, że prezes PiS był na niego zły za ostentacyjne popieranie prezydenckiego weta, które zdaniem Kaczyńskiego było poważnym błędem. Nic więc dziwnego, że dziś niektórzy politycy PiS uważają, iż reforma nauki to dobra okazja, by utrzeć Gowinowi nosa.

Ale kłopot wicepremiera od środy jest większy niż dotychczas. Przyjmując do Klubu PiS dwie posłanki z Koła Republikanów, z którymi notabene wicepremier też prowadził rozmowy, prezes Kaczyński będzie miał większe możliwości szachowania swoich koalicjantów. Bo im liczebniejszy klub, tym łatwiej będzie rozgrywać Ziobrę, Gowina i świeżo zwerbowane do drużyny „dobrej zmiany" republikanki. To zaś zapowiada, że mimo nadejścia jesiennej słoty sezon grillowy w polskiej polityce dopiero się zaczyna. Pierwszy na ruszt trafił Jarosław Gowin. Kiedy przyjdzie czas na Zbigniewa Ziobrę?