Swoje roszczenia pod adresem Niemiec co jakiś czas zgłaszają różne kraje. Zrobiła tak Grecja, pomysł pojawił się również jakiś czas temu we Włoszech. W krajach południa Europy tema odszkodowań był elementem rozgrywki z Brukselą w sprawia poluzowania surowego programu oszczędnościowego. Grecy wyszli z pomysłem żądania odszkodowań od Berlina, ponieważ wiedzieli, że ogromny wpływ na decyzję Unii w sprawie pakietów ratunkowych dla Aten miała Angela Merkel.
Gdyby Polska używała swoich roszczeń wobec Niemiec, jako karty przetargowej, można by to było traktować, jako narzędzie dyplomatyczne. Pytanie jednak, jaki cel chcemy osiągnąć wysuwając teraz sprawę roszczeń? Czy jest jakaś ważna sprawa, dotycząca być albo nie być Polski, że PiS taki pomysł teraz wysuwa? Bo mówienie o miliardach czy bilionach euro odszkodowań to w polityce międzynarodowej broń atomowa.
Inna możliwość jest taka, że rząd uznał, że istnieje realna szansa na to, by od Niemiec odzyskać pieniądze za zbrodnie z czasu II WŚ. Nasz kraj został w sposób brutalny przez niemiecką III Rzeszę zniszczony i z pewnością są jeszcze rachunki krzywd do spłacenia. Jeśli tak, należałoby oczekiwać, że rząd ma jakiś plan na załatwienie sprawy roszczeń, że dysponuje już analizami prawników, które posłużą nam w ewentualnym dochodzeniu swoich roszczeń. Nie widać jednak ani przygotowanie prawniczego, ani dyplomatycznego do takiej akcji.
Jeśli tak to wygląda, można więc postawić tezę, że cała sprawa roszczeń to wyłącznie rozgrywka na użytek wewnętrzny. Tyle tylko, że zamiast przykrywać problemy obozu władzy, pokazuje jaki panuje w nim chaos. Sprawę roszczeń w wywiadzie porusza prezes PiS Jarosław Kaczyński. Później podchwytuje ją minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. A poseł Arkadiusz Mularczyk zamawia opinie prawne w Biurze Analiz Sejmowych. Któż z nich prowadzi politykę zagraniczną RP? Co na to MSZ? Kto prowadzi naszą politykę Europejską? Na wystąpienia wiceszefa komisji europejskiej Fransa Timmermansa odpowiada mocno konfrontacyjnie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
PiS wielokrotnie powtarzał, że w przeciwieństwie do Platformy będzie prowadził w Europie asertywną politykę. Ale po dwóch latach już chyba można pytać o bilans tej polityki? Jaki ważny interes Polski udało nam się w Unii załatwić? Co w tym czasie ważnego wynegocjowaliśmy? Gdy ironizowałem w sprawie tego pomysłu, jeden z europosłów PiS zarzucił mi mentalność postkolonialną. Czy więc wyciągamy najpoważniejszy w relacjach z Niemcami argument tylko po to, by udowodnić, że nie mamy postkolonialnej mentalności? Przecież to świadczy właśnie o kompleksie prowincji, a nie o tym, że uprawiamy skuteczną i suwerenną politykę zagraniczną. A może używamy argumentu, który w relacjach międzynarodowych ma moc bomby atomowej tylko dlatego, że przyda się do załatwienia wewnętrznych rozgrywek?