Takiej, która pozwoliłaby poczuć się dobrze Władimirowi Putinowi. Mimo że o Lindnerze pewnie niewielu Polaków słyszało, sprawa jest bardzo poważna. Szef FDP ma duże szanse zostać ministrem spraw zagranicznych Niemiec po wrześniowych wyborach do Bundestagu.

Christian Lindner, 38-letni ambitny polityk porównywany do Emmanuela Macrona, podzielił się swoimi poglądami w wywiadzie dla mediów niemieckiej grupy wydawniczej Funke. Jego zdaniem od samopoczucia Kremla zależy bezpieczeństwo i dobrobyt Europy, dlatego kwestie, które doprowadziły do nałożenia unijnych sankcji na Rosję, trzeba schować do szuflady i traktować przez nieokreślony czas, jakby ich nie było. Aneksja Krymu powinna się stać „dauerhaftes Provisorium", trwałym prowizorium czy stałą prowizorką.

Na dodatek Lindner chciałby znosić sankcje, nie czekając na spełnienie przez Moskwę wszystkich warunków z porozumienia mińskiego. Naiwnie wierzy, że Putin to doceni i będzie w przyszłości mniej agresywny.

Sankcji nie byłoby bez zdecydowanego stanowiska kanclerz Angeli Merkel. Inny pogląd na temat karania Moskwy za naruszenie granic w Europie i agresję wobec sąsiada ma większość partii w Niemczech, od postkomunistycznej Lewicy po populistyczną Alternatywę dla Niemiec, nie mówiąc już o wpływowych kręgach biznesowych. Teraz dołącza do nich FDP.

Według sondaży partia ta wróci po czteroletniej przerwie do Bundestagu i będzie najlepszym kandydatem na mniejszego koalicjanta partii Angeli Merkel. W przeszłości w koalicjach chadecko-liberalnych FDP dostawała resort spraw zagranicznych, a szefem dyplomacji był często jej lider. Jeżeli Lindner jako minister wcieliłby w życie swoje kremlofilskie poglądy, jedność Zachodu w kluczowej sprawie całkowicie by się załamała. Niemcy stanęłyby przeciw USA i wielu krajom Europy Środkowo-Wschodniej. To ponura wizja.