Rządem Beaty Szydło, podobnie jak jeszcze niedawno rządem Donalda Tuska, znów sterują sondaże. Skoro 70 procent Polaków nie chce w kraju żadnych Syryjczyków, to powiedzmy głośno, że ich tu nie będzie. Pozbędziemy się kłopotu z logistyką, pokażemy, kto tu rządzi, a na dodatek ubierzemy się w szatki władzy troszczącej się o bezpieczeństwo narodowe. Premią będą wygrane wybory. A że Komisja Europejska grozi, jakiś przebieraniec z Argentyny o przybranym imieniu Franciszek ma całkiem inne zdanie, nie ma to najmniejszego znaczenia. Polacy są mądrzejsi, jak zwykle.

Wobec strumienia propagandy, która miesza uchodźców z nielegalną migracją, ręce opadają i wypada się wyzbyć wszelkich złudzeń. Niech Władza robi co chce, historia jej tego nie zapomni. Ale jest jeszcze Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa (jak się uczyłem na lekcjach religii), który, kiedy stąpał po ziemi, uczył: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25). Czyżby polski Kościół o tym zapomniał? Czyżby również zdanie głowy tegoż Kościoła w ogóle miało się nie liczyć? Nikt z biskupów tego oczywiście wprost nie powie. Niektórzy z nich nawet próbowali rozmawiać z Władzą o korytarzach. Tak niemrawo, że Franciszek musiał się uciec do zaangażowania do tych rozmów nuncjusza. Ale i on niewiele wskórał. Rząd się zaciął.

Przyznająca się do wyznawania chrześcijańskich wartości pani premier powtarza, że w Polsce nie ma dziś warunków, by przyjąć uchodźców. Czyżby? Panią premier zostawmy, jej zdaniem – jak już wiemy – rządzą sondaże. Ale nie Kościołem. Kościół ma stać po stronie moralności. Kościół jest odpowiedzialny za refleksję moralną dzisiejszego i przyszłych pokoleń. Co więcej, Kościół, kiedy państwo zawodzi, ma własne instrumenty. Jaki będzie miał – zapytam – tytuł do cytowania słów Chrystusa o braciach najmniejszych, jeśli dziś bezradnie milczy? Podobnie jak miliony Polaków byłem w niedzielę na mszy. Nie usłyszałem listu pasterskiego w sprawie korytarzy. Nie usłyszałem solidarnego głosu biskupów. Szkoda, przecież potrafią uderzyć mocno w stół, jak w kwestii in vitro. W innych sprawach potrafią być stanowczy. Czemu nie w tej? Czyżby nie rozumieli, że tytuł moralny może się kiedyś wyczerpać?