W sobotę rano (start o 5.45) Kenijczyk Eliud Kipchoge w towarzystwie pomagających mu dwóch wybitnych maratończyków i całej gromady zmieniających się co dwa okrążenia, dyktujących tempo „zajęcy" miał jako pierwszy pobiec maraton w czasie poniżej dwóch godzin. Przedsięwzięcie finansowała firma Nike, a popierał menedżer Kenijczyka, Holender Jos Hermens.
Wszystko przygotowano starannie, przed biegaczami jechał samochód zaprogramowany tak, by dyktował tempo pozwalające na złamanie granicy dwóch godzin. Pomimo tych starań próba się nie powiodła, zabrakło 25 sekund, czyli około 200 metrów. Czas jest lepszy od rekordu świata w maratonie o ponad 2 minuty, ale jako rekord nie może być uznany, gdyż Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna nie pozwala na użycie „zajęcy" i ta próba ze sportowego punktu widzenia jest po prostu nieważna.
Mimo to Hermens porównał ją do lądowania człowieka na Księżycu, ale mnie kojarzy się bardziej z komunistycznym wyścigiem pracy zainicjowanym w ówczesnej ojczyźnie proletariatu przez niejakiego Stachanowa.
Kipchoge przypomina Mateusza Birkuta z filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z marmuru". Jemu też, by ułożył rekordową liczbę cegieł na budowie, dano do pomocy zespół doświadczonych pomocników, partyjny sekretarz faszerował go szynką i innymi smakołykami, a ludzie nienawidzili, bo każdy wiedział, że to propagandowa pokazówka, niemająca z prawdziwym murowaniem nic wspólnego. Takich przodowników mieli też górnicy, kombajniści i spawacze.
Przodujący ustrój zbankrutował, ale firma Nike tego chyba nie zauważyła i powiela ten sam pomysł. Aż dziw bierze, że światowy lider w produkcji ubiorów i sprzętu sportowego uznał, iż warto wydać 20 mln dolarów na przygotowanie programu, w którym sportowiec zostanie tak cynicznie wykorzystany.